Wywiad z Gwiazdą: Małgorzata Potocka – Mój bilans to czysty zysk
Małgorzata Potocka – nietuzinkowa kobieta, która między zwycięstwem a przegraną szczęśliwie odnalazła siebie. Opowiada nam o swoim życiowym bilansie
– Moje życie to jedna wielka wygrana – mówi Małgorzata Potocka multimedialna kobieta sukcesu, podwójna była żona i mama, która między zwycięstwem a przegraną szczęśliwie odnalazła siebie. Nam opowiada o swoim bilansie zysków i strat.
Dwa byłe małżeństwa, dwa skrajnie różne ich zakończenia. Jak taka silna kobieta jak ty przechodzi przez rozstania?
– Życie nikomu nie przykleja naklejki: będziesz szczęśliwa. Wszyscy natykamy się na rafy (nie tylko koralowe) i mielizny. Kiedy runęło moje pierwsze małżeństwo z fotografem i reżyserem Józkiem Robakowskim nie było mi łatwo, ale to ja postawiłam wszystko na jedną kartę i odeszłam do Grzegorza Ciechowskiego. Komfort takiej sytuacji polega na tym, że wchodzi się w nowe nadzieje, coś zaczyna się budować. Zdecydowanie gorzej jest, gdy to nas ktoś nagle zostawia. Kiedy Grzegorz opuścił mnie dla osoby, której ufałam i w którą bardzo emocjonalnie zainwestowałam, wszystko legło w gruzach. Podwójna zdrada jest niewyobrażalnym dramatem. Pomogła mi wtedy świadomość, że moje córki Matylda i Weronika bardzo mnie potrzebują. Ogromne wsparcie dali mi moi bliscy, którzy nie spuszczali mnie z oka, nie obyło się bez terapii i proszków. Na tak totalną zapaść spadła bezwzględna choroba mojej Mamy. Jej czas nieubłaganie się kończył. Życie dało mi możliwość zważenia z moim dramatem rzeczy naprawdę nieodwracalnych. Dotarło do mnie, ile jest jeszcze przede mną i że nie mogę bezkońca rozpamiętywać czegoś, co po prostu się nie ułożyło, wymknęło z rąk. Poszłam w jogę, w sport, w budowanie siebie. Każdego dnia uporczywie walczyłam o siebie. Myślę, że umowy małżeńskie powinno się podpisywać na nieszczęścia. Gdy przestajemy być partnerami, już się nie przyjaźnimy, kiedy dom, praca, skupienie, wiara w przyszłość rozsypują się. Jeden człowiek nie jest w stanie tego unieść, trudno na gruzach czuć się dobrze. Mam całą masę koleżanek, które przestały robić cokolwiek, straciły wiarę w siebie i nigdy się nie odnowiły. Trzeba mieć w sobie wolę przetrwania, żeby po czymś takim wstać i coś z tym życiem sensownego jeszcze zrobić.
Czy myślisz czasami, dlaczego tak niezwykły związek z Grzegorzem pochłonęła banalna historia życiowa?
– Ta trzecia, to nic takiego znowu nadzwyczajnego. Minęło 14 lat, a ja, dziwna sprawa, analizuję, dlaczego tak się stało. Z córką Grzegorza Weroniką często o jej tacie rozmawiamy, lubimy też słuchać jego płyt. I coraz bardziej przekonuję się, z jakim niesamowitym talentem byłam, z jakim geniuszem. Zastanawiam się, jak to się stało, że się tak pogubiliśmy, tak zlekceważyliśmy. Po latach myślę sobie, że gdybym ja była osobą dojrzalszą, bardziej odpowiedzialną żoną i matką i gdybyśmy my, byli ze sobą bliżej, to ten moment był do przetrwania. Ocenilibyśmy, ile warte jest nowe, a ile to stare. Buddyjski guru, z którym zaczęłam medytować, powiedział mi: twój związek rozpadł się, bo przestałaś słuchać siebie. Zagalopowałaś się w jakąś sztuczną rzeczywistość. I tak było. Goniliśmy z Grzegorzem z koncertu na koncert, z filmu na film, z wyjazdu na wyjazd. Nie było miejsca dla nas. Przestaliśmy wpatrywać się w siebie, bo nie było na to czasu. To był błąd.
Jak myślisz, co pomaga w momencie takiego trzęsienia ziemi, jakim jest rozstanie? Można się do tego jakoś przygotować?
– Jestem kobietą, która wierzy w siebie, zna swoją wartość. Mam skończone studia, pasje. Mój ojciec zawsze mi powtarzał: jeśli będziesz miała swoje pasje, żadne zakręty życiowe cię nie wykończą. Kobiety, które nie inwestują w siebie, bo rodzina, albo jestem tylko przy mężu, wykazują brak wyobraźni. Ja nie mówię, żeby zostać od razu wielkim naukowcem czy kobietą biznesu. Ale w momencie takiego przemarszu „wojsk radzieckich”, poczucie, że jest się kimś ułatwia sprawę. Jeśli przed związkiem nie zbudowałyśmy siebie, to nie dałyśmy sobie szansy wyjścia z katastrof życiowych.
Bajka pt. „Mężczyzna jest twoim oparciem” nie jest prawdziwa?
– Bo tak z bajkami bywa. Wielkim błędem kobiet jest to, że opierają się na mężczyznach. Ten filar jest nie trwały. Sprawdza się jedynie w sytuacji, kiedy ludzie się kochają, są ze sobą i dla siebie. I nie chodzi o finanse, a o wsparcie. O to, że ta druga osoba mówi nam – dobrze robisz, rób tak dalej, stoję za tobą. W momencie, kiedy znika, a wokół jest tylko pustka, wszystko rozjeżdża się jak na lodowisku. I jakiej to trzeba sprawności, żeby zebrać się z pustej tafli?
Dlaczego w trakcie rozstań, my kobiety, tak się rozpadamy? Dlaczego uważamy, że życie funduje nam swój koniec, a nigdy, że daje ekscytujący początek?
– Kobiety niosą ze sobą głębię i dojrzałość. Jesteśmy emocjonalne z naciskiem na empatię. Kiedy budujemy dom, odsuwamy siebie na chwilę, a później w ogóle o sobie zapominamy. Rodzimy dzieci, stoimy na straży ogniska domowego, dzielnie znosimy trudy życia, gorzej z rozstaniami. Pękamy, kiedy opuszcza nas nasz mężczyzna. Nawet, jeśli jest bredzącym nie wiadomo co pijakiem, ale siedzi w domu, mamy wigor do działania. Świat się wali, kiedy taki odchodzi, bo w pojedynkę nie wiemy, kim jesteśmy. Z tej wiedzy podczas związku zwolniłyśmy się same. Żadna nie myśli, że życie kopiąc w tyłek daje jednocześnie wielką szansę i mówi: dałem ci talent, urodę, zdolności i co ty z tym robisz? W takiej sytuacji każę swoim przyjaciółkom powiększyć i powiesić na ścianie zdjęcie maturalne. Patrząc, mają sobie przypomnieć, co wtedy chciały ze sobą zrobić. Na pewno nie coś takiego, więc mówię: nie udało się? Coś się pogubiło? To jest lekcja o tobie i dla ciebie. Ruszaj do walki o siebie. Życie samo brutalnie nam przypomina, że to nasze za chwilę, musi być już teraz!
I co wtedy my mamy robić?
– Nie zwalajmy winy na kogoś za to, że zawaliłyśmy sprawę. Ciężko się przyznać, że my też coś przegapiłyśmy. Trudno, stało się. Starajmy się odszukać jakąś przestrzeń dla siebie. Jesteśmy twórcze tylko musimy sobie na to pozwolić. Teraz świat jest bardzo dla kobiet. Nie ma takiego pojęcia, że kobiecie się nie uda, czy kobieta nie może. Jak chce, to może. Moja koleżanka, amerykańska producentka filmowa powiedziała mi kiedyś: jak skończysz 40 lat odkryjesz świat kobiet. Nigdy nie miałam koleżanek, jedynie z Ewką Sałacką byłyśmy przyjaciółkami. Kiedy przekroczyłam magiczną liczbę 40, rzeczywiście odkryłam wokół siebie kobiety. W tym wieku się jednoczymy. Śmieliśmy się kiedyś, że w Ameryce są kluby dla kobiet, gimnastyka dla kobiet, pisma kobiece, kino kobiece. To działa jak profesjonalne wsparcie. W Polsce dopiero to odkrywamy. Z zapartym tchem śledzimy brukowce. Ta wymyślona przez amerykańskich psychologów terapia społeczna przekroczyła oczywiście już dawno dobry smak, ale gdy w małym miasteczku czy wsi, Zosia czyta, że książę Karol zdradzał lady Dianę ma dowód, że nie tylko jej Kazik jest nie w porządku, ale tam, w pałacu, dzieje się dokładnie to samo. To uspokaja, bo mówi nam, że w sprawach męsko-damskich wszystkie jesteśmy równe. Nic takiego wyjątkowego w naszym życiu się nie dzieje i nie ma, co tracić poczucia wartości, że Kazio chwilowo szaleje.
Po latach chudych przychodzą tłuste. A ty ciągle, jak pisała Osiecka, na zakręcie?
– Powiedzmy w połowie zakrętu, bo dużo więcej wiem o życiu i umiem się cieszyć z tego, co mam. Jestem szefową łódzkiej telewizji, moje córki Matylda i Weronika to prawdziwa kumulacja totolotka, mam kogoś, kto stoi za mną i przy mnie. Ale w tym pozornym szczęściu nie ma rodzinnych obiadów, świąt, Sylwestra. Jestem osobą transparentną, nie nadaje się do secret service. Jednak teraz to ja weszłam w sytuację nieodwracalnie zastaną, a ponieważ już tyle o życiu wiem, także to, że nie można mieć wszystkiego, to uśmiecham się i rozkładając ręce mówię sobie: c` est la vie.
Rozmawiała: Ewa Orłoś
Tekst pochodzi z portalu www.planetakobiet.com.pl