Wywiad z Gwiazdą: Krystyna Janda – Jestem emocjonalna i szczera
Wywiad z Krystyną Jandą o jej sukcesach zawodowych, życiu, rodzinie, domu i zwierzętach, a także o kulinariach…
Z Krystyną Jandą o jej sukcesach zawodowych, życiu, rodzinie, domu i zwierzętach, a także o kulinariach – rozmawia Bożenna Ulatowska.
Za niezachwianą wiarę w sens życia dla sztuki, wrażliwość artystyczną oraz charyzmatyczną osobowość, niezmiennie inspirującą polską kulturę – oto uzasadnienie nagrody specjalnej operatorów polskich, którą właśnie otrzymałaś. Dlaczego zaliczyłaś ją do jednej z najważniejszych w Twoim życiu?
– Dlatego że ta nagroda, to wyróżnienie, jest od środowiska, od ludzi, których niezwykle cenię, od operatorów filmowych, mnie chyba najbliższych. Jest to środowisko ściśle związane z naszym, ale będące jakby na uboczu, niezależne, obiektywne, wreszcie środowisko mojego męża. Był jednym z Nich. To dla mnie bardzo ważne.
Cała Polska wie, że niedawno skończyłaś 60 lat. Dużo było o sukcesach, które święcisz na każdym kroku. Ja chciałabym zapytać o porażki, słabości?
– O, było ich wiele, ale nie w strategicznych, najważniejszych momentach. Co do słabości uważam, że mam same wady i niedoskonałości, ale o tym wiem i staram się z nimi walczyć, z tymi, z którymi warto, bo lubię mieć słabości, a niedoskonałości są ludzkie. Każda moja kolejna porażka zawodowa natomiast, jest obwieszczana z hukiem, bo to taki kraj, ale nie było tych złych ról czy reżyserii aż tak dużo, żeby była podstawa huczeć długo, a moje porażki życiowe… proszę wybaczyć, zostawię dla siebie.
Czy ten znaczący jubileusz skłonił Cię to do poczynienia „remanentu” życiowego? Zmieniłabyś coś w swoim życiu, gdyby to było możliwe?
– Nie, nie zrobiłam podsumowania, bo nie mam na to ani ochoty, ani czasu. Jestem rozpędzona do granic możliwości. Dlatego pewnie tak chętnie przyznaję się i do mojego wieku i porażek, kłopotów i potknięć, kpiąc z siebie samej i traktując się jak podmiot humorystyczny. Czy bym coś zmieniła? Tak, jak każdy. Ale chyba nie muszę mówić, co. To zbyt intymne w moim przypadku. Nie bardzo mam ochotę na podsumowania, bo wierzę, że dużo jeszcze przede mną. W tym roku dwa lub trzy wydawnictwa zaproponowały mi książki podsumowujące, wywiady rzeki itp. Odmówiłam, z braku czasu, ale także dlatego, iż wydaje mi się, że dopiero jak skończę 70 lat będę bardziej gotowa… W gruncie rzeczy dziś bardziej by mi zależało na książce podsumowującej działalność mojej Fundacji, powstanie teatrów, jak to było, i opisującej cały ten „fenomen”, bo z bliska, nawet dla mnie, to fenomen. No, ale taką książkę może napisać tylko ktoś ze środka, kto wie wszystko od początku. Pracuje w Fundacji kilka osób, które świetnie z tym wątkiem poradziłyby sobie. Wydałabym taką książkę sama, gdyby nie znalazł się nikt chętny. Dziś JA ma mniejsze dla mnie znaczenie niż MY – Fundacja. Za trzy lata minie 10 lat trwania w chwale i znoju. Czas się szykować… bo umrę i nie zdążę się przyłączyć… Przepraszam, żartuję, często mam taki wisielczy humor. Może raczej zadaj mi nowe pytanie.
Zagrałaś całe mnóstwo ról o różnych profilach psychologicznych. Czy kiedy jesteś na scenie, towarzyszy Ci jakiś szczególny stan, irracjonalny, demiurgiczny?
– Moim zdaniem – nie! Mam tylko w głowie jakby dwie rzeczywistości, tę graną i tę kontrolującą to, co robię i wszystko dookoła. Ale ta konstrukcja, która powstaje każdego wieczoru, czy podczas każdego ujęcia filmowego, jest świadoma. Zawód. Używanie wyobraźni, wiedzy, dostosowywanie środków wyrazu i…. serce. Czasem tylko zastanawiam się, co dzieje się z tą energią, którą wydalam z siebie kiedy gram.
Zostaje gdzieś? Czy wchodzi w ludzi? Rozpływa się?
– Ciekawe… Myślę, że wchodzi w ludzi, jest im potrzebna, chyba po nią przychodzą…
A odwrotnie, jak to jest, czy Twoje kolejne role, kolejne wieczory spędzone z publicznością, mają wpływ na Ciebie – Krystynę?
– Tak, chyba tak. Od tego co właśnie gram, kogo właśnie gram, zależą jakość, kondycja psychiczna, mojego życia poza sceną czy planem filmowym. Moje życie to jakby strojenie się do grania roli, która przede mną staje lub którą gram wieczorem. Dlatego teraz bardzo uważam, co biorę do grania. Bo to w pewnym sensie ślub na jakiś czas z postacią przeze mnie graną. Jestem teraz ostrożna. Lubię w związku z tym i grać i reżyserować komedie, a farsy, to już po prostu uwielbiam. To jest zabawa! Profesja i wyobraźnia, sprawność i zawodowa znajomość natury ludzkiej. Rozkosz. A jeszcze jak ma się dobrych aktorów do dyspozycji, z dobrym gustem! Upojny czas. Radość.
Podobno kobiety przychodzą do Ciebie po spektaklach, aby porozmawiać, nawiązać do losów bohaterek oglądanej sztuki, zwierzyć się, prosić o radę. Jakie są Twoje spostrzeżenia na temat kondycji polskich kobiet?
– Przychodzą? Nie, teraz nie, raczej piszą do mnie. Mam otwarte forum na stronie internetowej, można się ze mną porozumieć tą drogą, od jakiegoś czasu proszę o chronienie mnie po spektaklach, nie bardzo teraz można do mnie wejść. Mam 60 lat. Pracuję cały dzień, każdy mój dzień to 16, 17 godzin pracy, w soboty i niedziele trochę mniej, spektakl jest zakończeniem dnia, ale i wysiłkiem największym, jestem zmęczona na litość boską! Kobiety? Piszę od kilku lat felietony w miesięczniku PANI, piszę, to znaczy odpowiadam na listy, od kobiet głównie. Jest wiele, wiele, nieszczęśliwych, zagonionych, bez wiary w poprawę losu. Kobiety – te suwerenne, szczęśliwe, nawet jeśli samotne, to rodzynki.
Kobiety są ciekawe, jak udało Ci się pogodzić wielkie zaangażowanie zawodowe z rolą matki trojga dzieci? Dzisiaj, aktywne zawodowo panie, z trudem i często w ostatniej chwili, podejmują decyzję o urodzeniu jednego dziecka. Co możesz im powiedzieć?
– Oj, to chyba najczęściej zadawane mi pytanie. Drugie, najczęstsze – skąd mam tyle energii? No i co ja mam odpowiedzieć? Wszystkie dzieci wychowywali mój mąż i moja mama, do pomocy mając gosposie, nianie, dalszą rodzinę i łańcuch ludzi dobrej woli. A ja zawsze byłam szefem tego wychowywania, „zawiadowcą stacji”. Jestem otwarta, łatwo kontaktuję się z ludźmi, dziećmi tym bardziej. Zawsze twierdziłam, że dzieci wychowują się przez obserwację dorosłych. Nie politykuję, nic nie ukrywam, mówię wszystko wprost, jestem emocjonalna i szczera. To w kontaktach z dziećmi bardzo pomaga, w pracy też… Jakoś to szło. Było burzliwie, emocjonalnie, gorąco, dobrze, otwarcie, z miłością. I do dzieci i do rodziny i do pracy.
Mocno żyjesz i pracujesz dużo. Zarządzasz dwoma teatrami. Korzystasz czasem ze wsparcia psychoterapeutycznego? Co przynosi Ci odprężenie, relaks, odnowę sił?
– Nie, nie korzystam. Po śmierci męża przez rok spotykałam się co jakiś czas z psychoterapeutą, ale raczej na przyjacielską rozmowę. Mówił, że się o mnie martwi, o moją kondycję życia psychicznego, na przyszłość, ale z czasem… Wydaje się, że sobie poradziłam.
Co wnoszą w Twoje życie zwierzęta domowe – psy, koty, które bardzo lubisz? Ostatnio napisałaś na swoim blogu, że kot staruszek nie lubi kiedy w nocy włączasz telewizor, więc go nie włączasz. Albo zabierasz ze sobą wszędzie przez wiele dni suczkę wziętą ze schroniska, żeby ją oswoić, zapewnić jej bezpieczeństwo. To dość szczególne postępowanie u tak zajętej osoby.
– Uważam, że to zupełnie nie „szczególne” zachowania, w każdym razie w kręgach znanych mi ludzi. Zresztą, ludzie w Polsce tak w ogóle kochają zwierzęta. Nie mówię o zwyrodnialcach, osobach prymitywnych, no ale to są raczej bestie i żyją na poziomie bestii, także w relacjach ze swoimi dziećmi, rodzinami, bliskimi. Reszta kocha zwierzęta, szanuje je, jest im wdzięczna za towarzystwo, za pomoc w samotności i towarzystwo w kłopotach dnia codziennego. Wystarczy wejść na fora internetowe dotyczące zwierząt, mam wrażenie, że Polacy bardziej kochają zwierzęta niż ludzi. A ja nie pamiętam, żeby w moim, w naszych domach, od dzieciństwa, nie było zwierząt. I to zawsze kilku takich przyjaciół. I psy i koty. Znalezione, przyplątane, ratowane. Nie bardzo „eleganckie”. Nigdy kupione z hodowli. Raz… ale ten piesek był prezentem dla mnie.
Myślisz czasami o sobie w perspektywie np. kilkunastu lat? Jak siebie widzisz? Co robisz? Jak żyjesz?
– Staram się nie myśleć. Ale myślę. Boję się, że wzięłam na siebie dużą odpowiedzialność, ale jednocześnie nie dbam o siebie. Za dużo pracuję. Mam za mało charakteru, jestem w stosunku do swoich zachcianek pobłażliwa. A z drugiej strony – mieszkam z moją matką, obserwuję ją. Jest w niebywałej formie. Codziennie przemierza ulicami Milanówka 4, 5 kilometrów, jest aktywna tak jak była zawsze, interesuje się wieloma sprawami i śledzi wiele spraw. Energią mogłaby obdarzyć moich synów, radością i optymizmem z pół miasta. Nigdy o siebie nie dbała. Nigdy nie myślała o sobie, zawsze martwiła się o innych. Jest super. Może w Jej wieku, czyli za 20 lat, będę czuła się podobnie?
Zrobiło się rodzinnie więc zapytam – gotujesz czasem?
– Nie, nie gotuję nigdy. Nie interesuje mnie to i nie sprawia przyjemności. Poza tym nasza gosposia by się zapłakała, gdybym nagle rzuciła się do gotowania. Myślałaby że nie jestem z niej zadowolona, że nie smakuje mi to, co ona przyrządza. Moja mama gotuje świetnie, ale też nie lubi tego zajęcia. Najlepiej w rodzinie gotowali mój ojciec i mój mąż.
Hmmm, to znaczy, że nie będzie kulinarnego programu telewizyjnego ani książki kucharskiej autorstwa Krystyny Jandy. A czy jedzenie sprawia Ci przyjemność?
– Jedzenie? Co za pytanie. Oczywiście, choć bez przesady. To, czego nie zjem, idzie mi na zdrowie. Jak to w tym wieku. Im mniej jemy tym lepiej.
Może to dobra rada dla każdego, bez względu na wiek.
Rozmawiała: Bożenna Ulatowska
Tekst pochodzi z portalu www.planetakobiet.com.pl