Straszenie seksem po polsku

Seks to okazja do poszukiwania przyjemnych doznań i do budowania intymnej więzi w związku. Ale nie w naszym kraju. U nas ludzi straszy się seksem. Po łapach dostają przede wszystkim kobiety, którym zachciewa się „nieprzyzwoitych” doznań. Kościół, seksuolodzy i media wciąż odmawiają kobietom w Polsce prawa do przyjemności.

 

Kobieca seksualność to w naszym kraju temat tabu. Nikt nie jest w stanie wmówić mi, że jest inaczej. Kobiety w Polsce nie dostają informacji, które mogłyby pomóc im zrozumieć i zaakceptować złożoność własnych potrzeb, ani nie otrzymują wskazówek, jak bardziej cieszyć się seksem. To, że według Kościoła seks to grzech, to żadna nowość. Gorzej, że do straszenia seksem mocno angażują się media. Pod płaszczykiem tzw. dobrych rad w gazetach, magazynach kobiecych, programach telewizyjnych, audycjach radiowych oraz codziennych rozmowach podsuwa nam się tylko wiedzę na temat tego, co zrobić, żeby Misiowi było dobrze, albo ewentualnie co zrobić, żeby kobiecie mogło być dobrze, ale pod warunkiem, żeby broń boże przy tym nie przestraszyć Misia.

Motywem przewodnim polskich rozmów o seksie, nie jest szukanie odpowiedzi na pytanie: jak odkrywać swoją seksualność i cieszyć się seksem. W Polsce problemem numer jeden jest strach przed tym, żeby nie zalała nas fala perwersyjnego seksu oraz niepokój o męskie ego w łóżku. Kobiece prawo do przyjemności nie zaprząta uwagi ani dziennikarzy, ani tzw. ekspertów. A że kobiety nie mają orgazmów, wstydzą się swoich ciał i nie rozumieją swoich potrzeb erotycznych? To nic, kobieta jak powszechnie wiadomo jest od tego, żeby się dostosować, nie wymagać dla siebie zbyt wiele, a satysfakcję ma czerpać z tego, że zadowoliła Misia. A jeśli nadal będzie doszukiwać się zbytniej przyjemności w seksie, to szybko przyklei jej się łatkę perwersyjnej i niewyżytej, żeby zaraz się uspokoiła i wróciła do kąta, gdzie jest jej miejsce, a satysfakcji szukała w wyglądzie, jedzeniu i pracy.

Trudno jest wyrwać się z sieci fałszywych przekonań na temat tego, co wypada, a co nie porządnej polskiej kobiecie. Dlatego kobiety zamiast odkrywać i cieszyć się swoją seksualnością, wiecznie zamartwiają się, czy jeszcze są normalne, czy może już są puszczalskie i podejrzane moralnie i emocjonalnie. Zamiast edukacji seksualnej mamy ciągłe straszenie perwersjami i zboczeniami. Seksualność to sfera życie, po której poruszamy się wciąż niepewnie i niemalże po omacku, ale w polskich dyskusjach na temat seksu nie przewodzi nam myśl: co zrobić, żeby być bardziej świadomym?. O nie, gdybyśmy zaczęli pisać o radości z seksu, o wyznaczaniu zdrowych granic i oczekiwaniu także w sypialni rzeczy dobrych i dobrego traktowania, musielibyśmy zacząć pisać o kobiecym prawie do przyjemności! A to temat dla wszystkich nowy, a przez to także niełatwy. Prościej jest sięgać po stare sprawdzone, dyktowane przez stereotypy, straszne historie o grożącym nam niebezpieczeństwie perwersji. Polska seksuologia, prowadzona od lat przez prof. Zbigniewa Lew Starowicza, od lat lekceważeniem i patologizowaniem kobiecej seksualności stoi (polecam lekturę książki pt. „Lew Starowicz o kobiecie” utrwalającej krzywdzące kobiety stereotypy i złe przekonania na temat kobiet), więc fachowej wiedzy na temat niebezpieczeństw związanych z odkrywaniem kobiecego prawa do przyjemności w naszym kraju nigdy nie zabraknie. Mamy bać się seksu, a nie nim się cieszyć.

 

Ile przyjemności w seksie? Zero!

W artykule drukowanym na łamach „Polityki” pod tytułem „Polaków problemy z seksem. Ile państwa w łóżku” autorka tekstu za podpowiedzią seksuologów straszy nas seksem tak, że każdy mistrz horroru by się takich koszmarów nie powstydził: małżeńskie dewiacje zwanej też parafiliami, 20-letnie nieskonsumowane związki, zaburzenia tożsamości płciowej, obniżenienie libido pod wpływem zażywania antydepresantów (przy okazji: jeśli ktoś jest uzależniony od antydepresantów, czy od czegokolwiek innego, to akurat obniżone libido jest jednym z jego najmniejszych problemów), uzależnienie od masturbacji przed ekranem komputera. Dla odmiany śmiem twierdzić, że większość z tych problemów jest całkowicie obca zwykłej polskiej parze. Ludzie w Polsce najczęściej chcą mieć zazwyczaj trochę więcej frajdy w łóżku i kłopot w tym, że zupełnie nie wiedzą, jak się za to zabrać. Cóż z tego, skoro ziarno niepokoju zostało zasiane, i w Polsce długiej i szerokiej zostało po raz kolejny przypomniane, że seks jest niebezpieczny i sprowadza ludzi na złą drogę. Widać, że autorka odrobiła pracę z religii, gdzie seks jest grzeszną przyjemnością, za którą prędzej czy później przyjdzie nam zapłacić srogą karę. Chociaż czytając ten tekst miałam wrażenie, ze już chyba Biblia jest bardziej łaskawa dla zmysłowych przyjemności niż redakcja „Polityki”.

W tekście z „Polityki” poruszony został także problem zalewu seksu. Autorka martwi się, że magazyny kobiece wręcz nakładają na Polki obowiązek przeżywania orgazmów aż do późnej starości (ciekawa jestem, gdzie są te magazyny, bo sama chętnie bym poczytała tekst zachęcający dojrzałe panie do zabawy z seksem). Siła stereotypów jest przeogromna, zawsze jestem pod wrażeniem ich potęgi. Bo dlaczego dziennikarka Polityki nie martwi się o to, że mężczyźni mają obowiązek przeżywać orgazmy aż do późnej starości, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności „troszczy się” jedynie o kobiety? Ponieważ męskie prawo do przyjemności jest czymś nie podlegającym żadnej dyskusji. Każdy facet i kobieta w tym kraju wie, że w łóżku ma być tak, żeby jemu było dobrze. Tak było, jest i ma być. Dopiero doszukiwanie się przyjemności przez kobiety budzi niepokój, to coś nowego, coś na czym się jeszcze nie znamy, to coś co burzy ustalony porządek. Czy nie lepiej, żeby było „po staremu”? Oczywiście! Dlatego postraszmy kobiety, że doszukiwanie się w przyjemności w seksie to samo zło i kończy się na wyduszaniu z kobiet orgazmów. Pod fałszywym płaszczykiem troski, wzmacnia się jeden z najbardziej ograniczających nas w łóżku stereotypów, że to mężczyzna jest tym, który lubi seks, a kobieta jest tylko, żeby męskie potrzeby zaspokajać.

 „Na szczęście” autorka dociera do wąskiego grona wybitnych specjalistów – polskich seksuologów, którzy nie będą wyciskać z porządnej polskiej kobiety orgazmów. Oni w ogóle nie będą sobie tą kobietą zawracać głowy. Cytuję z artykułu w Polityce: „Dr. Sławomir Jakima, psychiatra i seksuolog, mazowiecki konsultant wojewódzki, pracuje z tzw. małżeństwami dewiacyjnymi, w których jedna ze stron popada w parafilę. Mówiąc prościej, chodzi o to, że jedna strona związku upodoba sobie jakieś zachowanie (np. masochiozm, transwestystyzm, fetyszyzm), a po latach staje się ono koniecznym warunkiem osiągnięcia satysfakcji i jedyną formą intymnego kontakty pary. Zwykle przychodzi do gabinetu ona – już do granic wytrzymałości wymęczona i poniżona tym seksem”.

Chciałabym w kontekście tego cytatu zadać zasadnicze pytanie: co tutaj jest prawdziwym problemem? Bo moim zdaniem to nie specyficzne upodabnia mężczyzny w związku stanowią trudność, ale brak wiary żony, że ma prawo powiedzieć „nie” w łóżku i brak świadomości faceta, że ma obowiązek te odmienne potrzeby i pragnienia partnerki uszanować. Uważam, że problemem w seksie nie są różne ścieżki, jakimi kieruje się nasze pożądanie, tylko zachęcanie kobiet do poświęcania swojej przyjemności w łóżku po to, żeby zaspokoić swojego partnera. Czy skłonność do masochizmu przekreśla szanse na udane współżycie? Nie, jeżeli partnerka podziela takie upodobania. Zasadniczym problemem jest brak wiary kobiet w to, że ich potrzeby też się liczą, że w łóżku chodzi o to, że nie tylko mężczyźnie, ale także kobiecie było dobrze. Zamiast straszyć seksem, pisać o zalewie perwersji, powinniśmy skupić uwagę na podstawowych umiejętnościach, których brakuje w narodzie: akceptowania i wyrażania swojej seksualności. I pozwalnia na to samo innym.

 

Czy już jesteś perwersem?

Na Barbaralla.pl mamy hasło: ”Norma to dziewczyna, która mieszka w Brooklynie” i tego się będę trzymać. Roztrząsanie, co w seksie jest jeszcze normalne, a co już nie, nie tylko niczemu nie służy, ale jeszcze wzmacnia i tak już ogromny lęk i niepokój związany z tą sferą naszego życia. To, co dla jednych jest normalne, dla innych będzie żenujące, a dla jeszcze innych wyuzdane. Tego typu dyskusje donikąd nie prowadzą. Jeżeli dwoje dorosłych ludzi ma na coś ochotę i wspólnie decydują się na różne igraszki w łóżku, to niech sobie eksperymentują, pozostaje tylko życzyć im dobrej zabawy. Marzy mi się, żebyśmy mniej skupiali się na ocenianiu i wartościowaniu własnych i cudzych wyborów seksualnych, a więcej uwagi poświęcali na odkrywanie tego, co jest dla nas dobre, ważne i co nam służy w życiu i w związku.

W najnowszym miesięczniku „Zwierciadło”, oprócz comiesięcznych utyskiwań na kobiety pana Jastruna, znanego też jako najwierniejszego przyjaciela pana Fibaka, mamy wywiad z Katarzyną Miller na temat pochwały „Takiej zwykłej miłości”. Już we wstępie do tego materiału czytelniczki są zachęcane, żeby nie ulegały modzie na poszukiwanie perwersji. O matko, co to za moda, dlaczego ja nic o niej nie wiem, ani dziesiątki kobiet, które przychodzą do mojego butiku z modnymi i eleganckimi gadżetami erotycznymi LoveStore.Barbarella.pl w centrum Warszawy!? Chyba za dużo pracuję i za mało z domu wychodzę, skoro nic o takiej modzie nie słyszałam. To nic, najważniejsze, że jestem już ostrzeżona, żeby jej się nie poddać. „Świat lansuje perwersje!” – denerwuje się prowadząca wywiad dziennikarka. Mamy w materiale niepokój spowodowany: ”szczyptą sadomaso, designerskimi gadżetami (o matko, żeby to było o mnie, ech pomarzyć można – przyp. JK), swingowanie (na tym się nie znam – przyp. JK), albo ktoś trzeci (to też nie moja bajka – przyp. JK)”. Pani Miller wylicza, że: „jeśli jesteśmy sobie bliscy i się lubimy, to nasze ciała rozmawiają ze sobą same, wiedzą, jak się spleść”. Podziwiam optymizm pani Miller, ale czekanie, aż przyjemność z seksu sama spadnie na nas z sufitu może być ryzykowną strategią. Po prostu możemy się nie doczekać.

To by wyjaśniało, dlaczego tyle kobiet w Polsce unika seksu. Bo nie kojarzy im się z przyjemnością. Moim zdaniem do udanego seksu potrzeba nam wiedzy, umiejętności i doświadczenia i nie zdobędziemy tego bez zaangażowania się w nasze seksualne doświadczenia. I na pewno strach przed tym, czy już jesteśmy perwersjami, czy jeszcze nie, nam w tym nie pomoże. Żeby żyło nam się lepiej w polskich łóżkach i sypialniach, warto pozwolić ludziom, żeby po prostu robili to, co im przychodzi do głowy, bez straszenia ich, osądzania i wartościowania. Magazyn Zwierciadło poleca „dobry, zwyczajny seks”, ma „być zwyczajnie, swojsko, bez fajerwerków”. Moim zdaniem zwyczajnie i prosto to my już mamy i nie ma co martwić się, że szybko będzie inaczej.

To nie kobiety chcą być grzeczne w łóżku, to mężczyźni są przywiązani do wizji kobiet jako świętych. Tego, co nam w Polsce brakuje, to pozwolenia dla kobiet na realizowanie swoich pragnień erotycznych, które podążają za naszymi własnymi pragnieniami, bez oglądania się na to, pomyślą o nich inni. To odzyskanie przekonania, że seks jest zabawą, a nie sprawą szalenie poważną regulowaną przez jakieś normy i przyzwyczajenia. Trzeba pozwalać ludziom zaspokajać zwykłą ciekawość i eksperymentować zarówno z piórkami, jak i z kajdankami, bez wbijania ich w poczucie winy, że oto stanęli na równi pochyłej i staczają się w otchłań perwersji.  Z seksem związane są skrajne emocje: z jednej strony przyjemne podniecenie i ekscytacja, a z drugiej wstyd, strach, niepokój. Niestety łatwo jest podsycać lęki, trudniej jest podpowiadać, jak się z nimi uporać.

 

Dlaczego straszenie seksem uderza w kobiety?

Ponieważ męski model seksualności, czyli to, co służy mężczyznom, jest powszechnie znane i nie budzi większych kontrowersji. Wciąż klasyczny stosunek jest promowany jako najbardziej naturalny sposób na seksualną przyjemność dla obu płci. A prawda jest taka, że u kobiet rzadko dochodzi do orgazmu pod wpływem samej penetracji. My kobiety lubimy czuć w sobie mężczyznę, to jest przyjemne, ale pod wpływem związanego ze stosunkiem tarcia nie zostajemy dostatecznie pobudzone. Penetracja to świetna droga do orgazmu, ale dla… mężczyzn. Kobiety, które nie osiągają orgazmu w trakcie stosunku nazywa się oziębłymi, a one tracą ochotę na seks, ponieważ nie przynosi im satysfakcji. To bardzo logiczna zależność.

Poświęcanie swoich potrzeb po to, żeby nie zostać posądzoną o perwersyjność, czy rozwiązłość i wypieranie się swojej seksualności przez kobiety, w naszym kraju jest traktowane nie tylko jako coś normalnego, ale często wręcz pożądanego, świadczącego o kobiecej „wartości”. Moim zdaniem nie ma bardziej smutnego i nietrafionego sposobu na udowadnianie naszej moralności, niż zrzeczenie się swojego prawa do poszukiwania przyjemności radości w seksie w takiej postaci, na jaką akurat my same mamy ochotę. Gorąco zachęcam wszystkich obrońców ładu i porządku, żeby swoją energię skierowali na domy dziecka, na pomoc chorym, biednym, opuszczonym, których w naszym kraju przecież nie brakuje, a dali sobie spokój z wiecznym cenzorowaniem tego, na co sami mają ochotę, albo na co ich zdaniem nie powinni mieć ochoty inni.

Uważam, że seks jest taka samo ważną sferą naszego życia jak jedzenie, praca, czas dla siebie, spotkania rodzinne i towarzyskie. Nasze seksualność to wielka część tego, co nas tworzy. Poświęcenia uwagi swoim potrzebom erotycznym uczy nas, że nasze potrzeby są ważne, że zasługujemy na rzeczy dobre i na dobre traktowanie. Seksualność wnosi w nasze życie ekscytację, radość i pozwala w pozytywny sposób przełamać monotonię codzienności. Stałam się wielką fanką gadżetów erotycznych, bo w kraju, gdzie na każdym kroku paskudne trio wstydu, strachu i niepewności ogranicza naszą radość z seksu, wiem, że wibratory zawsze będą stały po stronie kobiet. Przyznają nam prawo do przyjemności i do pozwalania sobie na więcej. Wbrew temu, co mówią o wibratorach osoby, które nigdy w życiu ich nie używały, a często nawet na oczy nie widziały, to nie jest machina z piekła rodem, która zamienia miłe panie w rozwydrzone i niewyżyte bestie. Wibratory służą do masażu. Tylko tyle i aż tyle. W zaciszu własnej sypialni, kiedy nie ma drugiej osoby, która mogłaby wywierać na nas jakąkolwiek presję, możemy we własnym tempie, bez pośpiechu odkrywać, co na nas działa, a co nie, jak reaguje na dobry dotyk (nasz własny) nasze ciało, jakie emocje towarzyszą pozwalaniu sobie na więcej w seksie. Jest też coś podbudowującego w samym posiadaniu takiego gadżetu. Często fakt, że kobieta pozwoliła sobie na taką „rozwiązłość” jaką jest posiadanie wibratora, już samo w sobie jest ekscytujące i ułatwia wyrwanie się spod ogólnonarodowych standardowych (krótkich) cugli, w których są trzymane kobiety w sypialniach jak kraj długi i szeroki.

Wciąż powtarzam, że odkrywanie swojej seksualności to podróż na całe życie. Jeżeli ktoś oczekuje, że sam zakup wibratora wystarczy do tego, żeby z miejsca wystrzelić się w orgazmiczną przestrzeń kosmiczną, to się myli. Trzeba pamiętać, że zawsze, wszędzie i w każdych okolicznościach wibrator jest przedłużeniem naszej ręki i na jego końcu zawsze jest człowiek, czyli my same. Wibratory są po naszej stronie, ale to my je prowadzimy, a nie one nas. Kiedy sięgamy po wibrującą zabawkę (zresztą tak samo, jak wtedy, gdy sięgamy po niewibrującego faceta), żeby cieszyć się seksualnością, powinnyśmy myśleć o sobie dobrze, niecenzurować swoich fantazji, odkrywać różne czułe punkty na mapie naszego ciała, w które wyposażyła nas hojnie Matka Natura, nauczyć się celebrować swoje erotyczne doświadczenia, uwolnić kreatywność, nie wywierać na siebie presji, i zamiast skupiać się na oczekiwaniach – cieszyć się tym, czego rzeczywiście doświadczamy. Wyobraźnia i radosny nastrój: do tego sprowadza się udany seks. A przyjazny kobiecy gadżet będzie świetnym dodatkiem w naszej zmysłowej podróży przez całe życie.

 

Mam dość smutnego tonu polskich rozmów na temat seksu

A także roztrząsania, co jest, a co nie jest normalne. Seks to nie jest sposób na udowadnianie społecznej poprawności. Wszyscy jesteśmy istotami seksualnymi, mamy prawo z tego korzystać i tym się cieszyć. Nasze seksualne doświadczenia powinny przypominać radosny plac zabaw dla dorosłych, a nie sposób na demonstrowanie tego, jak bardzo bliskie naszemu sercu jest hasło: Bóg, Honor i Ojczyzna. Eksperymentując ze swoją seksualnością wreszcie możemy się powygłupiać, wyluzować, pozwolić sobie na więcej, mamy okazję stworzyć intymną więź w naszym związku. Ci, których nie ciekawią nowe pomysły i doświadczenia, nie posuną się w swojej drodze dalej niż słup. Warto zwrócić uwagę na to, żeby nie byli słupem na naszej drodze. Przyznawanie się do swojej seksualności, odkrywanie swoich potrzeb erotycznych, uczenie się umiejętności zatroszczenia o to, żeby w łóżku także nam, a nie tylko mężczyźnie było dobrze – to potężna moc, która zamienia nas w dojrzałe kobiety i uczy podążać za swoją siłą i cieszyć się życiem. Nie dajmy sobie tej przyjemności odebrać przez seksobojnych osobników płci wszelakich, których niestety póki co w naszym kraju wciąż nie brakuje.

 

JOANNA KESZKA: specjalistka w dziedzinie kobiecej seksualności, pisarka scenariuszy erotycznych i nieustraszona testerka wibratorów, redaktorka naczelna Barbarella.pl – „Najseksowniejszy portal dla kobiet” oraz pomysłodawczyni LoveStore.Barbarella.pl – „Pierwszego w Polsce LoveStore’u dla kobiet i dla par”, ul. Hoża 57 lok 1B, Warszawa. Wspieram kobiety w pozwalaniu sobie na więcej, w seksie i w życiu.

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (204 głosów, średnia: 4,53 z 5)
loading... zapisuję głos...