Mikołajki na globusie: od lśniących kozaków po latające miotły
Spis treści:
Grudzień to miesiąc, który w niemal każdym zakątku globu ma inny rytm, ale jedną wspólną cechę: chęć dzielenia się radością. Choć w Polsce 6 grudnia kojarzy się z szelestem papieru pod poduszką i cichym pukaniem do drzwi, reszta świata interpretuje ten zwyczaj na swój własny, unikalny sposób. Czasem prezenty przynosi starszy pan z brodą, czasem wiedźma na miotle, a w innych kulturach kluczową rolę odgrywają… buty wystawione za próg.
Przyjrzyjmy się, jak różnorodna jest mapa grudniowych tradycji i co sprawia, że ten czas jest tak magiczny, niezależnie od szerokości geograficznej.

Holandia: noc pełna oczekiwania i marchewka dla konia
Zanim my zaczniemy wypatrywać pierwszej gwiazdki, Holendrzy żyją już atmosferą wielkiego święta. Tutaj odpowiednikiem Mikołajek jest Sinterklaas, który – co ciekawe – według legendy przypływa statkiem parowym z Hiszpanii. Kulminacja świętowania przypada na wieczór 5 grudnia.
Dzieci w Holandii przygotowują się do tego wydarzenia bardzo starannie. Zamiast skarpet wieszanych przy kominku, ustawiają swoje buty. Jednak aby zasłużyć na upominek, nie wystarczy być grzecznym. W bucie należy zostawić marchewkę lub sianko dla białego konia, na którym podróżuje Sinterklaas. W zamian, rankiem znajdują tam słodycze, litery z czekolady lub drobne zabawki. To święto radosne, pełne rodzinnych spotkań i tradycyjnych wypieków.
Niemcy: lśniące kozaki przed drzwiami
U naszych zachodnich sąsiadów tradycja jest nieco zbliżona do polskiej, ale ma bardzo restrykcyjny wymóg techniczny: obuwie musi lśnić. W nocy z 5 na 6 grudnia niemieckie dzieci wystawiają przed drzwi swoje najczystsze buty (tzw. Nikolausstiefel).
Nikolaus, czyli Święty Mikołaj, napełnia je orzechami, mandarynkami, czekoladą i małymi prezentami. Jednak w niemieckiej tradycji pojawia się też postać Knechta Ruprechta – towarzysza Mikołaja o nieco bardziej mrocznym wizerunku, który nosi rózgę dla niegrzecznych dzieci. Ta dwoistość sprawia, że poranne zaglądanie do butów wiąże się z jeszcze większym dreszczykiem emocji.
Włochy: wiedźma zamiast biskupa
Jeśli 6 grudnia we Włoszech znajdziecie puste buty, nie martwcie się – to nie kwestia bycia niegrzecznym, lecz kalendarza. Choć postać San Nicola jest tam znana, prawdziwy szał prezentowy (poza Bożym Narodzeniem) odbywa się w nocy z 5 na 6 stycznia, w święto Trzech Króli.
To wtedy do włoskich domów wlatuje na miotle La Befana – dobrotliwa, choć wyglądająca groźnie wiedźma. Według legendy, szuka ona Dzieciątka Jezus i w każdym domu zostawia prezenty „na wszelki wypadek”. Grzeczne dzieci otrzymują słodycze i zabawki, a te, które sprawiały kłopoty, mogą znaleźć w skarpecie węgiel (obecnie często jest to cukier barwiony na czarno). To doskonały przykład na to, jak tradycja chrześcijańska miesza się z ludowymi wierzeniami.
Polska: ciepło domowego ogniska
Wracając na rodzimy grunt, polskie Mikołajki to święto kameralne, będące preludium do Świąt Bożego Narodzenia. To czas drobnych gestów, które mają wielką moc. Niezależnie od tego, czy prezent ląduje w wyczyszczonym bucie, w dużej skarpecie, czy dyskretnie pod poduszką śpiącego dziecka (lub dorosłego!), liczy się intencja.
W Polsce ten dzień to moment na „małe przyjemności” – dobrą książkę, aromatyczną herbatę, ciepły szalik czy ulubione słodkości. To przypomnienie, że w grudniowym biegu warto się zatrzymać i sprawić komuś uśmiech, nie czekając na wielką choinkową galę.
Wspólny mianownik: magia intencji
Niezależnie od tego, czy prezenty przynosi biskup, czarodziejka czy tajemniczy gość z Hiszpanii, i czy dzieje się to na początku grudnia czy w styczniu – sens pozostaje ten sam. To święto bezinteresowności. Mikołajki na świecie uczą nas, że magia nie tkwi w drogich gadżetach, ale w pamięci o drugim człowieku i kultywowaniu tradycji, która łączy pokolenia.

