Mauretania, Senegal, Sahara… relacja z Expedycji IV Kongo – do serca Afryki, cz.2
Kolejna część relacji z wyprawy do Afryki – robi się coraz bardziej gorąco i egzotycznie. Na zdjęciach przybywa orientalnych kolorów – prawie czuć ów specyficzny zapach Afryki – kto raz tam był, nigdy go nie zapomni. Czytajcie zatem i oglądajcie fotki…
05.07.2013
Wybierającym się w tym samym kierunku nie radzimy wierzyć informacjom zamieszczonym na stronach ambasad, które podają, że urząd ten czynny jest w piątki od 9:00 – 11:00. Nam wizę udało się uzyskać po godzinie 15:00, przy nieocenionej pomocy pana parkingowego. Pomoc ta kosztowała nas 3 T-shirty oraz 40 dirhamów. Urzędnik, który nas obsługiwał miał bardzo zmienne nastroje. Najpierw rzucał w naszym kierunku formularzami, o które prosiliśmy, a po kilku minutach już zachęcał do żartów.
Zadowoleni z pozyskanych dokumentów, ruszyliśmy na poszukiwania kampingu, co okazało się nie być takie łatwe. Tutejsze kampingi wręcz ukrywają się przed turystami udając opuszczone. Aczkolwiek muszą być dochodowe, biorąc pod uwagę fakt, jakim samochodem jeździł właściciel naszego poletka ;). Dobrze, że Staszek, nasze „sokole oko” wypatrzył napis na starej bramie zarośniętej chaszczami.
06.07.2013
Edi, dorwawszy przewodnik Pascala, w ciągu kilku godzin przegonił nas po wszystkich najważniejszych miejscach stolicy Maroka. Zabytki są rozproszone po całym mieście, więc deptania było sporo. Największe wrażenie zrobiły na nas Cytadela i mauzoleum Szela, gdzie gniazda wiją bociany i czaple.
Odwiedziliśmy tętniącą kupieckim życiem Medynę, z której ciężko było nam się wydostać przez tłum pomiędzy kramami oferującymi w zasadzie wszystko. Obowiązkowym punktem było również Mauzoleum Muhammada V, które jest współczesną budowlą, oraz Meczet Hassana Muhammada V uważany za symbol stolicy.
Kolejna pozycja programu to urzekająca wąskimi, zacienionymi uliczkami i starymi kamieniczkami pomalowanymi na biało – niebiesko Kazba al Udaja, otoczona potężnym obwarowaniem. Labiryntem uliczek można dotrzeć na taras z widokiem na ocean. Znajduje się tutaj również pijalnia marokańskiej miętowej herbaty. Ukojenie po całym dniu półbiegu w słońcu przyniósł nam Ogród Andaluzyjski – oaza zieleni i spokoju w centrum miasta. Złapaliśmy oddech i ruszyliśmy na obiad.
Po szybkim posiłku ruszyliśmy w kierunku Meknes. Im głębiej w ląd, tym bardziej temperatura powietrza wzrastała. Zwalniając miejscami i bez koniecznych postojów udało nam się dojechać do celu. Stara część miasta była maksymalnie zakorkowana i standardowo bez żadnych reguł w ruchu ulicznym. Adresy kampingów, które mieliśmy zapisane okazały się być już nie aktualne. Ciężko tutaj uświadczyć napisy w języku francuskim, tylko arabskie, co komplikowało poszukiwania jeszcze bardziej. Wydostaliśmy się ze starej części miasta. Po sprawdzeniu cen hoteli w nowych dzielnicach doszliśmy do wniosku, że śpimy „ na dziko”.
Wyjechaliśmy za miasto. Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do ścierniska graniczącego z gajem oliwnym. To był nasz kamping. Miejsce niezwykle malownicze, otwierają się przed nami dzikie tereny Afryki! Widoki dookoła wynagradzają lekki dyskomfort. Po ekspresowym zwiedzaniu Rabatu padliśmy bardzo szybko, nie zwracając większej uwagi na odgłosy nas otaczające. A wokoło coś się kręciło, pomrukiwało, szeleściło…
07.07.2013
Już o poranku usłyszeliśmy odgłosy prac polnych i beczenie owiec, które po chwili minęły nas, nie zwracając większej uwagi na naszą obecność. Kierunek Volubillis – ruiny rzymskiego miasta.
Dziurą w płocie dostaliśmy się na teren wykopaliska – i to nie ze skąpstwa, tylko tak nam było po drodze. Zostaliśmy przyłapani przez przewodnika, jednak po kilku wspólnych zdjęciach i miłych gestach zostaliśmy puszczeni bez konieczności wnoszenia opłaty.
Miasto jest wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Widoczne są tutaj pozostałości murów obronnych, forum, kapitolu termy, łuk triumfalny i domy mieszkalne. W wielu pomieszczeniach widoczne są starożytne rzymskie mozaiki.
Z Volubilis przejechaliśmy malowniczymi drogami Atlasu Średniego, gdzie tereny górskie zrobiły na nas olbrzymie wrażenie. Zatrzymując się przy niewielkiej osadzie, zaczęły do nas nawoływać dzieci siedzące przed jednym z domów. Wzięliśmy trochę cukierków i kilka koszulek dziecięcych Reporter Young i poszliśmy się przywitać. Mama dzieciaczków zaraz nas zaprosiła „ na pokoje”, chciała raczyć posiłkiem. W pomieszczeniach zlokalizowanych w piwnicy było chłodno, więc, chwilkę zostaliśmy, pstryknęliśmy kilka zdjęć i pożegnaliśmy się.
Dostaliśmy się do Sefrou. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Medyny i już przy bramie wejściowej zajął się nami przemiły pan, zapytał czego szukamy i zaoferował swoją pomoc. Czytaliśmy w przewodniku Pascala, że takie osoby można napotkać we wszystkich miejscach, w których pojawiają się turyści. Korzystamy z jego usług, ustalając opłatę na 20 dih. Nasz przewodnik prowadzi nas labiryntem uliczek do małego baru. Sami byśmy tutaj pewnie nie trafili. Zjadamy posiłek w prawdziwie marokańskim stylu. Zaserwowano nam zupę z fasoli { Lubia}, bardzo pikantną oraz szaszłyk z baraniny.
Niedaleko Sefrou znajduje się malownicza wioska Al- Bahatil, gdzie niektórzy mieszkańcy do dziś żyją w jaskiniach. Tutejszy przewodnik nagle wybiega do nas z budynku i pakuje się na przednie siedzenie, spychając mnie na podłokietnik, nie pytając, czy w ogóle jesteśmy zainteresowani jego pomocą. Pan okazał się przesympatyczny, więc oczywiście jesteśmy zainteresowani.
Zostajemy oprowadzeni po mieście oraz odwiedzamy jedną z zamieszkanych jaskiń gdzie zostajemy uraczeni bardzo słodką zieloną herbatą z miętą. Pycha ! Idealnie się sprawdza ten napój w tutejszych temperaturach.
Popołudniowe słońce, które sprawia, że góry i miasteczko znajdujące się na zboczu jednej z nich wyglądają jeszcze bardziej malowniczo. Jest nam przykro opuszczać ten region. Ósmy dzień naszej wyprawy spędzimy w Casablance.
08.07.2013
Rano udaliśmy się do Konsulatu Senegalu celem uzyskania wizy. Recepcjonistka połączyła nas telefonicznie z pracownikiem, który łamaną angielszczyzną poinformował nas, że musimy zalogować się na ich stronie, a dokumenty odebrać w Dakarze na lotnisku lub w Ambasadzie w mieście Nawakszut [ Mauretania]. Niby nic trudnego, a jednak. Aby przejść proces rejestracji konieczny jest kod, który po wprowadzeniu podstawowych danych przesyłany jest mailowo. Czekaliśmy bezskutecznie. Kolejne próby pozyskania kodu też nie dały oczekiwanego efektu.
Po kilku telefonach do różnych instytucji otrzymaliśmy informację, że możemy jechać do Ambasady w Mauretanii i tam zostanie wiza nam wydana.
Nie mieliśmy już czasu na zwiedzanie Casablanki, ograniczyliśmy się do gargantuicznego Meczetu Hassana II. Przed nami magiczny Marrakesz!
09.07.2013
Śniadanie spokojnie spożywamy w cieniu, jakie nam dają drzewka pomarańczowe.
Wojtek całkowicie przyjął tutejszy styl jazdy – trąbił, przepychał się, zajmował dwa pasy z ogromną radością, że bezkarnie;)
Marrakesz jest niesamowity! Kolory są tutaj jakby bardziej nasycone. Fortyfikacja w kolorze ciepłej pomarańczy wprowadza nas w bajkowy klimat, a uliczkami Medyny można spacerować bez końca delektując się tutejszym życiem.
Zajrzeliśmy na Suk Teinturiers, gdzie zostały zakupione pamiątki, lokalne słodkości oraz olejek arganowy. Mijaliśmy wąskie alejki pełne kramów, urzekające kolorem i zapachem, do których próbowali nas wciągać natarczywi sprzedawcy, zachwalając swoje towary. Niektórzy nawet robili to po polsku.
Palais del la Bahia to jedna z najbardziej reprezentacyjnych rezydencji w mieście. Przyciągnęła nas tutaj nie tylko jego ranga, ale także historia powstania tego miejsca. Pałac został wzniesiony na zlecenie Sidi Musy, który zrobił oszałamiającą karierę – z niewolnika stał się wezyrem.
I znowu samochód, mapa, wytyczanie trasy – kierunek Sidi Ifni. Nawigacja usilnie prowadzi nas w wąską uliczkę, gdzie ledwie mieści się nasz Nissan Patrol, składamy lusterka. O dziwo na tej uliczce kwitnie handel, kramy z pomarańczami, daktylami muszą być usuwane, abyśmy mogli przejechać. Nikogo nie uszkadzając, wyjeżdżamy po kilku minutach na normalną ulicę.
Trasę Marakesz – Sidi Ifni pokonujemy z zachwytem, cały czas jesteśmy pod wrażeniem Atlasu Wysokiego. Spalone słońcem góry w kolorze ceglanym, na tle którego nieliczna zieleń aż razi swoim kolorem. Zaskakiwały nas zjawiska atmosferyczne. Trzy razy deszcz delikatnie schlapał nam szybę, a kilkanaście kilometrów przed Sidi Ifni zaczęła się gęsta mgła. Wąwozy zarośnięte palmami wyglądały nieziemsko pogrążone we mgle. Zjawisko to jest cykliczne.
Podjęliśmy decyzję, że śpimy w hotelu. Następną noc spędzimy w drodze, chcemy w miarę szybko przekroczyć granicę z Mauretanią. A czytaliśmy relacje, że nawet dwie doby można spędzić na tym właśnie przejściu granicznym. W lipcu wypada Ramadan, więc życie na ulicach staje się widoczne dopiero po zachodzie słońca. W ciągu dnia wszystko funkcjonuje jakby wolniej. Restauracje i kawiarnie w większości są zamknięte.
autor tekstu: Danuta Sikorska / foto. D.Sikorska, W.Stopa-Brzyskowy/ korekta Iwona Suwara
ciąg dalszy – wkrótce
polub na : www.facebook.com/e4kongo
główni partnerzy: www.chilitraders.com / www.2poland.eu / www.autocentrum.pl / www.taurus.info.pl