Kosmetyki przyszłości – wywiad z kosmetologiem Małgorzatą Pindur
Wywiad z Małgorzatą Pindur na temat przyszłości i nowinek w świecie kosmetyków. Czego możemy oczekiwać, co jest prawdziwym hitem; a co tylko zabiegiem marketingowym opowiada Pani Małgorzata – kosmetolog z 15-letnim doświadczeniem w branży kosmetyki profesjonalnej, od 5 lat szefowa działu wdrożeń firmy Clarena.
Obserwuje Pani rynek kosmetyków od kilkunastu lat. Może się Pani pokusić o futurologię urody? Co za dekadę lub dwie będzie gościć na naszych półkach w łazienkach?
– Niezależnie od tego czy dziś, czy za 10 lat, na naszych półkach powinny gościć tylko kosmetyki dobrane do rodzaju i potrzeb naszej skóry, oczywiście najlepiej przez specjalistę.
Jak to? Nie opowie mi Pani o cudownych uniwersalnych cząsteczkach, które całkowicie zrewolucjonizują nasze kremy?
– Ale na tę chwilę takich substancji po prostu nie ma. Biotechnologia rzeczywiście rozwija się bardzo szybko, lecz składników, które dzięki niej są wykorzystywane w kosmetykach, nie ma znowu tak wiele. Znamy dziś substancje bardzo aktywne, np. białkowe symulatory regeneracji tkanek. Ale ich stosowanie jest prawnie zabronione.
Paragrafy stoją na drodze do urody?
– Wręcz przeciwnie – dbają o nasze zdrowie. Kosmetyk według obowiązującej ustawy musi mieć określone działanie. Nie może na przykład wnikać w głębsze warstwy skóry, zmieniać struktury tkanek. Takie substancje wymagają wielu lat badań, by móc ocenić rzeczywisty wpływ na nasze zdrowie. Lepiej dmuchać na zimne.
Poza tym konieczność dostosowania naszego prawa do ustawodawstwa europejskiego otworzy oczy klientkom. Producenci już teraz nie powinni deklarować na etykietach działania, które można przypisać lekom. Przykłady? O toniku nie można napisać, że ma działanie antybakteryjne, o balsamie do ciała, że likwiduje obrzęki, a o kremie do stóp, że zapobiega grzybicy.
Dodatkowo od 2013 roku, kiedy zacznie u nas obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego, będzie to bardziej skrupulatnie egzekwowane. W związku z tym producenci zostaną zobowiązani do posiadania badań potwierdzających zadeklarowane działanie.
Dobrze, skoro nie supersubstancje powstałe w laboratoriach, to może chociaż pójdziemy w stronę natury. To chyba teraz jeden z najważniejszych trendów ekokosmetyki…
– Mam wrażenie, że przeceniamy znaczenie tej grupy kosmetyków, które nie stanowią niestety panaceum na wszystkie problemy. Nawet jeśli użyjemy kosmetyku z ekocertyfikatem, wykonanego przy użyciu ekstraktów z roślin uprawianych bez pestycydów, może się okazać, że jesteśmy uczulone na wspomnianą roślinę. Wiemy przecież nie od dziś, że to właśnie ekstrakty roślinne stanowią liczną grupę potencjalnych alergenów.
I kosmetolog oceni, czy jesteśmy w grupie ryzyka?
– Tak, specjalista oglądając naszą skórę oraz przeprowadzając z nami wywiad, może nabrać takich podejrzeń i odradzi nam takie kosmetyki. Może również zasugerować konieczność przeprowadzenia testów alergologicznych.
Ale nie przesadzajmy, przecież to rośliny, znaczy naturalne i zdrowe. Najwyżej dostaniemy lekkiej wysypki, która i tak po kilku dniach zniknie…
– Ciekawe podejście… A wie Pani, że duża grupa leków, także tych na receptę to w głównej mierze ekstrakty z roślin, odpowiednio przygotowane i połączone? Zaryzykowałaby Pani ich łykanie bez konsultacji z lekarzem? Bez obawy, że na przykład zniszczy sobie Pani żołądek czy wątrobę? Skóra to nasz największy organ i o jej zdrowie też należy odpowiednio dbać.
Te obcobrzmiące kompleksy wykorzystywane w kosmetykach, jak choćby nasz Drenalip , to nic innego jak odpowiednio wyekstrahowane substancje pochodzące z traganka, ruszczyka, cytryny i nawłoci. Warto wiedzieć, co takie kompleksy zawierają. Specjalista wie, a jeśli nie – sprawdzi to w składzie INCI i rozpozna je po nazwie chemicznej.
Dobrze, skoro na żadną cudowną substancję liczyć nie mogę, to może chociaż rozwój nauki sprawi, że kiedy już dobrze dobierzemy kremy, to będą tak skuteczne, że skalpel nie będzie zbyt szybko potrzebny?
– Ale to nie tak! Kosmetyki będą coraz lepsze, bo będziemy coraz więcej wiedzieć o tym, co możemy do nich dodać. To czysta nauka! Witamina U, która przez wieki w liściach surowej kapusty leczyła bolące piersi karmiących matek, była w latach 60. wykorzystywana do leków na wrzody żołądka, a teraz skutecznie dba o cerę osób ze skórą atopową. To są kroki milowe współczesnej kosmetologii.
Ale odpowiadając na pytanie. To, jakich kremów używamy, jest jednym z kilkudziesięciu czynników, mających wpływ na to, jak wyglądamy. Geny, opalanie, choroby, jakość pożywienia czy fakt, że regularnie korzystamy z zabiegów kosmetycznych… To się nie zmieni nigdy. Jeśli dobrze ułożymy te puzzle, możemy coraz skuteczniej przedłużyć sobie czas przed liftingiem.
Kosmetyczka ma teraz znacznie szerszy repertuar zabiegów niż jeszcze kilka lat temu. Mikrodermabrazja, która teraz jest w gabinecie standardem, kiedyś była zarezerwowana jedynie dla lekarzy. Podobnie, fale radiowe czy elektrostymulacja. Kiedyś zabiegi z wykorzystaniem wyższych stężeń kwasów mógł przeprowadzać jedynie dermatolog, teraz kosmetolog jest w stanie spokojnie to zrobić.
Kosmetyczka wchodzi w kompetencje dermatologa?
– Te dwie dziedziny nie są dla siebie konkurencją. Kosmetyczka nadal nie ma uprawnień do przerywania ciągłości skóry. Zabiegi inwazyjne nie wchodzą więc w grę. To domena lekarzy. Kosmetyczka i dermatolog mogą i powinni współpracować dla lepszego efektu, samopoczucia oraz wyglądu klientki.
Skoro dyplomowany kosmetolog ma tak rozległą wiedzę, to może przyszłością są kremy tworzone przez kosmetyczkę specjalnie dla jednej klientki. To też ostatnio bardzo modne.
– Nie radzę bawić się w takie rzeczy. To nielegalne. Może i modne, może czujemy się wyjątkowo, ale przypomina mi to będące kilka lat temu na topie niezarejestrowane restauracje czy zakłady fryzjerskie. 100 klientek będzie miało szczęście i dostanie specyfik, który im nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. Będą zadowolone. A ile będzie takich, które otrzymają mieszaninę, która zamiast pomóc tylko zaszkodzi skórze? Podsumowując ? choć wiem dużo o składzie kosmetyków, nawet przyjaciółce odmówiłabym przygotowania kremu, który nie powstałby w laboratorium.