Helena Rubinstein – symbol piękna

Wpływ Heleny Rubinstein na świat kosmetyków i kosmetologii był niesamowicie wielki – przedsiębiorcza Polka z Krakowa jest więc nazywana „cesarzową piękna”. Przeczytaj historię jej życia i firmy!

Wpływ Heleny Rubinstein na świat kosmetyków i kosmetologii był równie wielki, co skutki porwania jej słynnej imienniczki, Heleny Trojańskiej, na dzieje świata starożytnego. Nie bez kozery przedsiębiorcza Polka z Krakowa jest więc nazywana „cesarzową piękna”.

Helena Rubinstein

Na krakowskim Kazimierzu, w biednej żydowskiej rodzinie, Helena, Cześka, Róża, Regina, Paulina, Stella, Mańka i Erna co rano siadały rządkiem i nadstawiały buzie. Gitel – ich matka – z namaszczeniem wklepywała im krem i powtarzała, że tylko zadbane i piękne dziewczyny będą w stanie zdobyć męża i, co najważniejsze, utrzymać go. Sęk w tym, że Helena, przez rodzinę nazywana Chają, wcale nie życzyła sobie szybkiego zamążpójścia. Tym bardziej, że ojciec bezustannie przyprowadzał do niej starych, ale majętnych wdowców. Bardziej od białej sukni z welonem, interesował ją krem, a dokładniej pieniądze, które można było na nim zarobić. Helena zapakowała swoje rzeczy, czule ucałowała wszystkich członków rodziny, wzięła pod pachę kilka słoiczków mazidła i weszła na pokład statku zmierzającego do Australii.

Na Antypodach pod swój dach Helenę przyjęło wujostwo. Młoda żydówka nie była zachwycona miejscem, do którego trafiła. Księżycowy krajobraz, upał i nieznośne słońce bardzo jej doskwierały. Dziewczyna obficie smarowała twarz kremem i chroniła się na wszelkie możliwe sposoby przed promieniami. Nienawidziła pracy na ranczu i cały czas liczyła na to, że będzie mogła się poświęcić swojemu kosmetycznemu powołaniu. Niestety rodzina, u której mieszkała, nie wyrażała na to zgody. Młoda dziewczyna miała jednak silny charakter, zatrudniła się potajemnie jako pomoc farmaceuty i zaczęła udoskonalać swój krem. Najlepszą reklamą cudownego specyfiku z Polski okazała się sama Helena. Mlecznobiała cera Heleny, pozbawiona zmarszczek i przebarwień, zdumiewała Australijki. Coraz więcej kobiet zwracało się do Chaji po słoiczek z cudownym smarowidłem.

Valaze znaczy piękno

Gdy Helena zgromadziła na tyle dużo środków, by móc się samodzielnie utrzymać, wyruszyła do Melbourne, gdzie otworzyła swój sklep i pierwszy na świecie salon piękności. Krem nazwała Valaze, co brzmiało dostojnie i elegancko. Chwaliła się, że recepturę tego specyfiku jej matka dostała od samej Heleny Modrzejewskiej. Podobno magiczna mieszanka składała się z mieszaniny ziół i wyciągu z tajemniczego iglastego drzewa. Krem chyba działał, bo w kolejce po Valaze ustawiały się setki kobiet. Biznes Heleny kwitł, a młoda bizneswoman mogła pozwolić sobie na otwarcie nowych butików.

Helena chciała być postrzegana jako profesjonalistka. Twierdziła, że studiowała m.in. farmację w Krakowie, chociaż wydaje się to mało prawdopodobne, bo we wskazanych przez nią latach nie przyjmowano kobiet na ten kierunek. Myliłby się jednak ten, kto uważa, że Helena nie znała się na swoim fachu. Chaja znała proces produkcji wytwarzania każdego kosmetyku, który oferowała jej firma, i interesowała się nim na każdym etapie powstawania. Kosmetolożka doskonale wiedziała, że kobiety pragną jej produktu i są w stanie zapłacić za niego każde pieniądze. Mały słoiczek Valaze kosztował fortunę, a i tak sprzedawał się na pniu. Helena nie nadążała z produkcją, dlatego z pomocą z Europy przybyły jej siostry.

Reklama Valeze

Imperium urody

Helena nie zamierzała osiadać na laurach. Spotykała się z dermatologami i dietetykami, wszystko po to, by jeszcze bardziej ulepszyć recepturę swojego kremu. Zaczęła też myśleć o innych produktach: kremach pod oczy, mydłach a także szminkach, pudrach i różach do policzków. Z czasem podjęła decyzję, że Australia to jednak za mało i ruszyła do Londynu. Tam niestety spotkała się z chłodnym przyjęciem. Powiktoriańska moralność i purytańskie zasady nie sprzyjały przesadnemu dbaniu o urodę i wydawaniu wielkich pieniędzy na kosmetyki. Helena wpadła jednak na pewien pomysł i wymyśliła sprytne hasło: „nie ma brzydkich kobiet, są tylko leniwe”. Nie wiadomo czy Brytyjki poczuły się tym stwierdzeniem urażone, czy zmobilizowane do działania, w każdym razie londyński instytut piękna Valaze przeżył prawdziwy szturm klientek. By jednak nie obnosić się ze swoją próżnością, przekraczały jego próg tylnymi drzwiami.

Po triumfie na Wyspach nadszedł czas na Paryż. Dopiero tam Chaja uzupełniła swoją ofertę o m.in. pomadki w tubkach, a zakres usług swojego salonu rozszerzyła o elektrolizę, masaże i hydromasaże. O tych dwóch ostatnich plotkowano w całym mieście, ponieważ były one wykonywane za pomocą tzw. wibratorów. Rubinstein wprowadziła również kosmetyki do każdego rodzaju skóry, dzieląc ja na preparaty do cery tłustej, suchej, mieszanej i normalnej.

Za kolejny cel obrała Stany Zjednoczone, jednak trafiła tam na godną przeciwniczkę – Elisabeth Arden, z którą do końca życia rywalizowała o tytuł królowej kosmetyków.

Druga wojna światowa doprowadziła do ruiny wszystkie europejskie butiki Heleny. Jako siedemdziesięcioletnia kobieta postanowiła więc powrócić na Stary Kontynent, by odbudować swoje imperium. Próbowała aż do śmierci w wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat.

Rubinstein nigdy nie korzystała z zabiegów oferowanych w swoich salonach. Uważała, że dla niej najlepszym kosmetykiem jest praca.

źródło: www.prawdziwemistrzostwo.pl

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (134 głosów, średnia: 4,78 z 5)
zapisuję głos...