Halina Biedroń „Chwile zamknięte w obrazkach” – niesamowita opowieść o miłości, zdradzie i namiętności

To przypomnienie o tym, że nikt w chwili przyjścia na świat nie otrzymuje gwarancji, że wszystko będzie jednoznaczne i równo na półkach życia poukładane…

Tuż przed ogłoszeniem stanu wojennego wyjechali za chlebem za zachodnią granicę. Od pierwszych dni pobytu na obczyźnie wszystko idzie zgodnie z opracowanym przez Norberta planem. Dzięki splotowi wielu sprzyjających okoliczności, talentom, pracowitości oraz determinacji, a także gdzieś głęboko w niemieckiej ziemi osadzonym korzeniom, mężczyźnie udaje się osiągnąć sukces. Niepracująca zawodowo, bezgranicznie oddana mężowi, wspierająca jego działalność, piękna żona jest elementem znakomicie uzupełniającym całość jego układanki. Po kilku latach przychodzą na świat dzieci. Zdolny biznesmen w stosunkowo krótkim czasie zdobywa pozycję uznanie i szacunek w środowisku niemieckiej finansjery, zapewniając tym samym rodzinie dostatni i beztroski byt. Ale czy na pewno? Okazuje się, że życie w złotej klatce nie jest szczytem marzeń Dagmary. Samotna w obcym kraju, uzależniona od swojego mężczyzny, jednostki władczej i apodyktycznej, ambitna i niespełniona kobieta, szukając sposobów samorealizacji, postanawia oddać się od dawna tłumionej pasji – malarstwu.

Halina Biedron

Pewnego dnia idealny z pozoru ład burzy seria zaskakujących przypadków. Rodzi się konflikt, który rujnuje dotychczasowe relacje. Rodzina staje nad przepaścią, drogi małżonków rozchodzą się. Dopiero po dotarciu na manowce życia oglądają się za siebie. Czy obciążeni bagażem bolesnych doświadczeń zechcą jeszcze zawrócić? Czy w labiryncie dróg zdołają odnaleźć tę właściwą? A może jest już za późno? Może… odeszli za daleko?

„Chwile zamknięte w obrazkach” to opowieść o miłości, rozczarowaniu i zdradzie, o cierpieniu i trudnej do okiełznania namiętności, o walce o siebie i ze sobą, a także o niełatwej sztuce wybaczania, również samemu sobie. To przypomnienie o tym, że nikt w chwili przyjścia na świat nie otrzymuje gwarancji, że wszystko, czego przyjdzie mu po drodze doświadczać, będzie jednoznaczne i równo na półkach życia poukładane, ani tym bardziej, że z łatwością da się wtłoczyć w wyznaczone przez społeczne normy, tak zwane, „przyzwoite” ramy.

 

O Autorce:

Halina Biedroń – ur. 1957 r., mieszka we Wrocławiu. W 2012 r. wydała powieść psychologiczno-obyczajową „Widok zza rogu życia”.

 

Przeczytaj fragmenty książki:

Jest ciepło i cicho. Stoi na szczycie wzgórza. Pod nią, jak okiem sięgnąć, zielona, zatopiona w słońcu dolina. Tu i tam rozrzuco­ne białe pudełka domków, a wszystkie pozamykane wieczkami czerwonych dachów. Wybiera jedno z nich, to obok wysokie­go dębu i stawu. Dokładnie namierza cel, rozpościera ramiona i odważnie skacze. Nagle jasny słoneczny pejzaż zamienia się w ciemną wirującą otchłań i porywa ją, lodowatym pejczem smagając nagie ciało. Nie czuje bólu, tylko rozczarowanie, nie­pewność… i chłód.

– Mamo! Jasiek znów pozamieniał kredki! Swoje złamasy podłożył mnie, a moje, zatemperowane, zwyczajnie ukradł!

Z oczu dziewczynki popłynęły ogromne łzy, a na jędrnym buziaku pojawiły się bruzdki żałosnych marionetek.

– Pati, spokojnie – uśmiechnęła się czule wdzięczna córce za nieświadome wybawienie. – Która godzina?

– Późna. Przynajmniej na tyle, żebyś się wreszcie podniosła. Jasiek dosypia na sedesie, Partycja w totalnej rozsypce. Jesteś pewna, że zdążycie? Bo ja… nie do końca. Czy twoim zdaniem tego też powinienem pilnować?

Głos płynął z wysoka, słowa artykułowane były spokojnie niskim, aksamitnym tembrem, a ich nadawca niespiesznie, wprawnymi ruchami wiązał idealnie z resztą garderoby współ­grający krawat.

Pytania, komunikaty, polecenia. Polecenia rzeczowe, komu­nikaty czytelne, tylko te pytania trochę dziwne, jakby komplet­nie niezainteresowane odpowiedziami. W jakiś… niepokojąco drażniący sposób retoryczne.

– Znów zawaliłaś noc – brzmiało łagodnie. – Ciekawe, co by było, gdybyś musiała codziennie przed ósmą stawić się w pracy? Pamiętasz przynajmniej, że dziś piątek i kolacja u Fischerów? Uprzedziłaś Gabi? Zależy mi na tym spotkaniu. Ma się tam po­jawić kilka ważnych osób. Zwłaszcza jedna.

– Zdążymy… pamiętam… uprzedziłam – powoli cedziła słowa, dobitnie akcentując przerwy między nimi. – Przecież ni­gdy się nigdzie… nie spóźniamy. Tak samo jak nigdy o niczym nie zapominam.

Albo nie zarejestrował, co do niego powiedziała, albo świa­domie to zignorował. Dość, że usłyszała jeszcze:

– Gdybyś kładła się normalnie, jak ludzie, nie miałabyś z ni­czym problemów. Wstań, bo naprawdę robi się późno.

Już zamierzała odchylić miło nagrzaną kołdrę i posłusznie wykonać polecenie, kiedy tknięta nagłym impulsem poczuła niewymowną potrzebę odwrócenia się w przeciwnym kierun­ku. I zrobiła to. Ziewnęła głęboko i skierowała energicznie swoje zgrabne ciało ku środkowi małżeńskiego łoża. „Też mi nowość. Czy do Fischerów kiedykolwiek zaproszony został ktoś nie­ważny? Ktoś na kim tobie, Wolfgangowi albo jego wyfiokowa­nej Puppi nie zależało? Ważni na prawo, nieważni na lewo. Ordnung muss sein”.

********

Ktoś kiedyś powiedział, że jeśliby zorganizowano konkurs na największych na świece artystów megalomanów, to jego zwy­cięzcami bezspornie musieliby zostać przedstawiciele nowego realizmu, Christo Javacheff i jego żona, Jeanne-Claude. Sam Christo nazwał siebie krawcem, który projektuje szykowne stroje, aby podkreślać nimi piękne sylwetki. Tyle tylko że nie ubiera ludzi, a wybrane fragmenty rzeczywistości – krajobrazy bądź monumenty architektoniczne – po to, żeby skierować na nie coraz mniej uważnie patrzące ludzkie oczy. Wpadł na pomysł, by pakować w folię lub tkaniny (nierzadko jaskrawo­kolorowe) przedmioty, budowle, drzewa, a nawet góry, rze­ki i wyspy, tłumacząc, że jest to jego sposób na… pełniejsze przeżywanie przestrzeni. I tak wraz z żoną z niemałym powo­dzeniem od lat uprawiają tę szczególną, dość kontrowersyjną postać land artu.

Żeby pomieścić wszystkich uczestników wycieczki, Igor sko­rzystał z pożyczonego z firmy osobowego busa. Zaparkował auto kilka przecznic wcześniej, bowiem główna ulica prowa­dząca do gmachu została zamknięta dla prywatnych pojazdów.

Kursowały nią jedynie wypełnione do granic możliwości coraz to nowymi zwiedzającymi autobusy miejskiej komunikacji.

Teraz oto, przesuwając się w masie wielotysięcznego tłumu, zbliżali się do miejsca, bodaj najsłynniejszego przedsięwzięcia, na którego realizację para ekscentrycznych artystów czekała bli­sko ćwierć wieku.

Dotarli do celu, a raczej najbliżej, jak tylko się dało. Oczom ich ukazało się zjawisko bezspornie osobliwe. Monumentalna budowla misternie owinięta w srebrzyście w promieniach za­chodzącego słońca połyskującą folię. Dzieło sztuki Christo i Je­anne-Claude: Opakowany Reichstag.

– Ratunku! Ile tego?!

– Mówiłam ci przecież, że będą tłumy.

– Ja nie o ludziach. Tylko o tej folii. Przecież na to poszły tony plastiku. I on mówi o ekologii? Przepraszam, ale ja czegoś tu nie ogarniam.

– Ponoć przerabiają to na surowce wtórne – skomentował Igor.

– Vanessa! W tej chwili do mnie! Na miłość boską, chcesz się zgubić? Dzieci, weźcie się, proszę, za ręce, tak będzie bezpiecz­niej. Kawał czorta z tej mojej. Twoje jakoś lepiej ułożone.

– Bo moje z buszu rodem. Onieśmielone tłumem i metropo­lią. Co się dziwisz? Dla nich to całkiem nowy, nieznany świat.

– Ale, mamo! Ja nic nie widzę! Nie będę tutaj stała!

– Chodź.

Usłyszawszy lament siostrzenicy, Igor natychmiast porwał dziewczynkę w ramiona i jednym zamaszystym ruchem, nie py­tając o zdanie, wywindował na wyżyny swoich rosłych ramion.

– I jak się pani podoba?

– Wow! Wygląda jak… prezent dla wielkoluda.

– A mój tata jest jeszcze większy od wujka i jakby tu był, to też wziąłby mnie na barana – podskakując niecierpliwie, za­krzyknął podekscytowany Jaś.

– Na pewno – zgodził się Igor – ale tymczasem wszyscy bę­dziecie musieli zadowolić się… baranem wujka Igora. Uwaga! Odliczamy czas. Vanessa, która godzina? – podniósł w górę nad­garstek, zdobny w elegancki rolex.

– Dzie-wię-tna-sta pięć… i pięć.

– To razem?

– Dziesięć! – błysnął intelektem Jaś.

– OK, o dziewiętnastej piętnaście baran zmienia jeźdźca.

– Ja nie potrzebuję – padło równie stanowczo, co niespo­dziewanie z ust Patrycji.

– To ja będę podwójnie! Za ciebie i za siebie!

– Możesz sobie być, ile tylko zechcesz.

– Hura! – pisnął cienko, nie mogąc ukryć radości, choć sio­stra spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.

Spostrzegłszy dość ostentacyjną reakcję córki, Dagmara uniosła trzymaną w swojej dłoni drobną rączkę, czule ją pokle­pała, po czym zajrzała w smutną twarzyczkę dziewczynki.

– Wszystko w porządku, kochanie. Jeśli chcesz zobaczyć więcej, możemy spróbować podejść jeszcze bliżej.

– Nie muszę niczego oglądać. Wcale nie jestem ciekawa.

W oczach dziecka dało się zauważyć wezbrane, wiszące na cienkim włosku łzy. Widać, Pati, mimo usilnych starań o zacho­wanie uspokajających pozorów, odczuła zaistniałą pomiędzy ro­dzicami sytuację wyraźniej i znacznie dotkliwiej, niż można się było tego spodziewać. Dagmara, zrozumiawszy wszystko w lot, wymieniła z obserwującą czujnie całe zajście przyjaciółką zna­czące spojrzenia. I w tym momencie pojęła, że będzie jeszcze ciężej, niż dotychczas zakładała. Bowiem problem leży nie tylko w relacji mąż–żona lecz także, albo przede wszystkim, na linii po­między rodzicami i dziećmi. Nie potrafiła powstrzymać łez, które popłynęły z jej oczu, jakby tylko czekając na ten właśnie impuls. Nerwowo sięgnęła do zamka torebki, lecz ten na domiar złego teraz właśnie złośliwie się zaciął, sprawiając, że łzy, lejąc się niepo­hamowanym strumieniem, bezlitośnie demaskowały jej uczucia.

– Mamo, ty nie masz żadnej alergii. Możesz sobie bajerować Jaśka. Ja wiem, że ty płaczesz, bo ty… nie chcesz już naszego taty. Bo teraz, to ty wolisz Igora!

– Pati, co ty mówisz? To nie jest tak, jak myślisz?

– To dlaczego nie pozwoliłaś mu tu przyjechać? – mówiła cicho, ale stanowczo, dobitnie akcentując wybrane słowa. – Przecież chciał tego, mógł być tu teraz razem z nami, a tak co? Siedzi całe Wochenende jak palec. Samiuteńki w pustym domu. Kiedy odjeżdżaliśmy, był taki smutny. Ja nie chcę tu być. Chcę do naszego domu. Do taty.

Dagmara wiedziała, że w obecnym stanie nie dotrą do córki żadne argumenty. Zresztą, co miała jej powiedzieć? Że wszyst­kiemu winien jest tata, bo znalazł sobie inną panią? Praw­dy z oczywistych względów uświadomić dziecku nie mogła, a wszystkie inne tłumaczenia, cokolwiek by w tej sytuacji wy­myśliła, prawdopodobnie i tak obróciłoby się przeciwko niej. Zrozumiała aż nadto, że dalsza konwersacja z dzieckiem na ten temat nie ma najmniejszego sensu. Przełknęła więc tylko gorzką łzę i po prostu zamilkła. Korzystając jedynie z okazji, że mimo rozżalenia Pati nie zabrała z jej dłoni swojej rączki, wzmocniła czule matczyny uścisk.

– A czy wiecie, że na tę paczkę zużyto ponad sto tysięcy metrów kwadratowych folii i osiem kilometrów specjalnej, grubej liny?

– O, ja cię! – padło z poziomu buzi Jaśka.

– A do instalacji zatrudniono około tysiąca trzystu pracow­ników, w tym dziewięćdziesięciu alpinistów?

– Mój tata też potrafi się wspinać.

– I że waga całości opakowania wynosi sześćdziesiąt pięć ton, a ostateczny koszt instalacji to, uwaga, ponad… pięć… mi­lionów… dolarów?

Igor wyrecytował pytania, chcąc prawdopodobnie nieco rozluźnić nieprzyjemnie zagęszczoną atmosferę. Jednak Pati w najmniejszym nawet stopniu nie wykazała zainteresowania informacjami przekazanymi przez przyszywanego wujka.

– Widzę, że przygotowałeś się na dziś nad wyraz sumiennie, braciszku.

– Po prostu, czasem mi się zdarza przeglądać gazety.

– No tak i w odróżnieniu ode mnie zawsze miałeś… genialną pamięć do cyferek.

© Halina Biedroń 2013

 

POWIEŚĆ OBYCZAJOWA

  • ISBN: 978-83-7805-870-0
  • Oprawa: miękka
  • Format: 144×206 mm
  • Liczba stron: 370
  • Premiera: 13 grudnia 2013
  • Cena: 36 zł

Warszawska Firma Wydawnicza

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (146 głosów, średnia: 4,29 z 5)
zapisuję głos...
Komentarze
  1. bbo  9 grudnia 2013 19:45

    Myślę, że to będzie dobra lektura dla mnie i doskonały prezent gwiazdkowy dla mojej znajomej.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany