Fragment książki „Dziennik pokładowy”

Dziennik pokładowy, czyli wielodzietnik codzienny Anny Ignatowskiej to zbiór dowcipnych i inteligentnych historii o rodzinie, domu wyciągniętych z życiorysu autorki. Bardzo ciepłe i zabawne historie kreślą obraz współczesnego domu i współczesnej rodziny. Gorąco zapraszamy Was o przeczytania fragmentów tej wyjątkowej relacji!

Zobacz także:  Zaczytaj się na lato – książki na wakacyjny urlop

fr

16 listopada 2011

Rozmowa przy stole. Antek (lat jedenaście) tłumaczy Frankowi (lat sześć), co ma zrobić w zadaniu domowym z cyferką cztery. Chwalę Antka (w końcu jest za co):

– Jestem z ciebie dumna, Antosiu, gdy tak młodszemu rodzeństwu pomagasz w lekcjach, i cieszę się, że tak ładnie maluszkom tłumaczysz.

Widać u Franka pracę szarych komórek i już po chwili:

– Mamo, a ja też fajnie gadam?

– Tak, Franiu, jak jesteś grzeczny, to ładnie mówisz.

Franek rozmarzony:

– Już się nie mogę doczekać, kiedy będę grzeczny…

Popłakałam się ze śmiechu. 😀

15 grudnia 2011

Nie wytrzymam, jak komuś tego nie opowiem. Napiszę na mojej tablicy na FB. Muszę się z Wami czymś podzielić, bo pęknę… 🙂 W domu naszym wdrażanie dzieci do obowiązków idzie co najmniej opornie, aż tu nagle okazuje się, że mam w domu anioła. Anielicę znaczy. Anielica ma prawie osiem lat. Uczy się super, ale miało być nie o tym. 🙂

Codziennie wstaję około wpół do siódmej i do pierwszej w nocy jestem megaaktywna. Tak zwane „siedzenie w domu” jest pracą fizyczną na kilka etatów i poniekąd też niefizyczną, jeśli chodzi o wszelkie nauki ścisłe i nieścisłe, tudzież duchowe. Tak czy inaczej, są chwile, kiedy mój organizm opada z sił i żąda urlopu. Niestety d…a z urlopu. Ale do rzeczy. Maluchy siedzą chore od tygodnia, więc o ciszy przez cztery do pięciu godzin nie ma co marzyć. Rano, jak co dzień, odbębniłam śniadania i dwa drugie śniadania do szkoły, inhalacje, kontrole szalików, plecaków i kalesonów i poczułam, że siły mnie opuściły. Po kawie około ósmej obsłużyłam trzeciego aniołka, a czwarty wciąż śnił… naszła mnie pokusa wsadzenia nosa w piernaty. 🙂 Zrobiłam śniadanie czwartemu, przygotowałam mu ubrania, lekarstwa i picie – nakryłam i umówiłam się z małą, że go troszkę przypilnuje, gdybym spała, kiedy wstanie. Nie liczyłam na długi sen, bo mały jest głośnym, rannym ptaszkiem, ale perspektywa choćby kwadransa drzemki była silniejsza. Tak więc zaległam w wyrku i nagle (po godzinie!) słyszę:

– Jeszcze buzię, Franiu.

Łupnięcie drzwiami i ku memu zdziwieniu widzę Franka ubranego. Zerwałam się i słucham relacji:

– Mamo, ubrałam Franka, dałam mu śniadanie, musiałam mu wydłubać ziarenka, bo nie lubi dyni, i przekroić. Cztery nożyki do masła zużyłam, ale się udało, zrobiłam mu nowe picie, bo wystygło, i dałam leki, które przygotowałaś, umyłam mu zęby, bo mył niedokładnie, i buzię. I kazałam mu mówić szeptem, żebyś mogła sobie pospać.

Moje dziecko jest aniołem! Pardon, anielicą, jestem szczęśliwa! 🙂

Piję drugą kawę i delektuję się tym uczuciem.

29 marca 2012

Z wczoraj. Franek (lat już sześć) zaśmiewa się z czegoś w pokoju (siedział sam). Lecę…

– Mamoo, a wiesz, że jak się jedzie autobusem, to jest, ha, ha, ha, taki przystanek Beka beka z krzaka? Ha, ha, ha – tu moje wielkie zdziwienie… – Mamoo, ja wiem, ha, ha, ha, że mi nie wierzysz, ale naprawdę, jak się jedzie, to pan mówi: „Przystanek Beka beka z krzaka”…

Przepuściłam to przez swoje zwoje… PKP Kasprzaka! 😀 Padłam!

17 września 2011

(…) No więc zaczęłam się niepokoić tym kalendarzem miesiączkowym. Zmieniłam telefony – miałam te notatki w starym. I ze zdziwieniem przeliczyłam, że spóźniam się już pięć dni! W Biedronce, którą lubię nawiedzać i czasem coś kupię, zagadał do mnie test ciążowy, odwróciłam jakoś uwagę Młodej i kupiłam jeden. Nie chcę pytań i sensacji. Nie ma powodu do zamieszania. Czuję, że mam zrobić ten test. Zrobię, dla świętego spokoju. W domu poleciałam do łazienki. Zrobiłam. Natychmiast pomieszczenie zmniejszyło mi się w oczach i nie mogłam złapać oddechu. Znane mi uczucie… Panika. Wiem, co to za uczucie do głębi przeszywające wnętrzności. Mam lęki, przerażenie, strach, koszmar. Boże, Boże – teraz, gdy zaczynam żyć… i z miejsca wyrzuty sumienia, że tak pomyślałam… Tak ciężko ucieszyć się kompletnie nieplanowaną i niespodziewaną… ciążą!

C

I

Ą

Ż

A

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

Nie dociera. Zamarłam. Nie mogę pozbierać myśli… Nie, może test jest wadliwy?! Choć zazwyczaj mylą się w drugą stronę. Zawołałam małżonka… moje myśli były jak tsunami, a oddechy jak w zawale albo porodzie, tak – bardziej to… Jezu, nie wyjdę z tej łazienki, trzęsą mi się ręce, nogi! Zaraz dostanę zawału. Boję się tego, co powie! Nie mamy kasy! Przyszedł poirytowany (Nie lubi, jak się od niego coś chce, gdzieś woła, ale przecież stąd nie wyjdę! Nie teraz!), zamknęłam za nim drzwi i bez słowa pokazałam test. Dwie wielkie, czerwone kreski i ja łapiąca się ściany i wdechu jak tonący brzytwy. Niemożliwe! Przecież jestem bezpłodna! Mam cukrzycę. Byłam chora… Spaliśmy do siebie tyłem, żebym go nie zaraziła. A i tak złapał. 🙁 Panika ogarnęła całe moje ciało. Co powie? Spojrzał na mnie:

– Co ci jest? Spokojnie!

– Nie wiem, nie mogę oddychać, zaraz dostanę zawału.

– Ale przecież to niemożliwe, żebyś zaszła w ciążę…

– Wiem… niemożliwe… – zaczęłam się uspokajać, lecz fala następnego uczucia nieznanego mi dotąd niczym kubeł wody znienacka zalewała mnie z mocą… w moich oczach wezbrały łzy.

– Może to błąd jakiś… Dobrze, że teraz mamy choć trochę oszczędności… Żeby tylko nie było komplikacji…

– O czym ty bredzisz…? Oszczędności…? Boże… Wiem, jestem za stara… Zespół Downa, znów pieluchy, nieprzespane noce… Co z moja kawiarnią, wakacjami, delfinarium…? Co z lekami nasennymi? Grypa… dzieci… Boże, Boże, to niemożliwe!

– Może ten test jest wadliwy… – rozważał wszystkie możliwości.

– Idę po drugi, kupię dwa, idę do apteki.

– OK, ale spokojnie… Nie przewróć się!

– Dobrze, przysiądę tu jeszcze chwilę…

Łzy… szok! Co się dzieje, Boże? Mój Boże? Gadaj ze mną!

Po powrocie zrobiłam kolejne dwa. Jeden negatywny, choć jakby ślad drugiej kreski, drugi, inny – wyraźnie pozytywny. Paranoja! Muszę wiedzieć. A może to rak zaburza hormony i daje taki dziwny wynik? Wieczorem kupiłam kolejne trzy testy. Dwa pozytywne. No, nie chce wyjść inaczej. Rano na czczo kolejny pozytywny. Chciałabym się cieszyć, bardzo chcę, a jakoś nie mogę, strach jest silniejszy. Przerażenie. Napisałam do przyjaciółek. Dwie przerażone. Kasia z radością mi gratulowała. Szalona, kochana. Szok! Ale wiedziałam, że tak właśnie zrobi! Jestem rozbita. Rozleciałam się na kawałeczki.

Mam tyle lęków w sobie. Tyle myśli. Matki nas zabiją… (Dodatek od mojej mamy, już po napisaniu Dziennika pokładowego: „Teoretycznie, bo gdyby żył ojciec, to byłoby pewne”.) Wiem, to idiotyczne – w naszym wieku bać się matek. Tyle że one zagderają nas na śmierć, będą dokuczliwe… Moja zacznie swoje: „Oj, oj, jak się czujesz? Co to teraz będzie? Jak mogłaś do tego dopuścić? Jak możesz być tak głupia? Jak sobie poradzisz? Ja nie mam siły do dzieci…”, itd., itd. Masakra.

Wysłałam MMS-a do Kasi – ten test. Dwie krechy jak wół! Dzwonię.

Kochanie, widziałaś mojego MMS-a?

– Dopiero wstałam

– Zobacz, dobra? Ja… zaraz zadzwonię.

Po chwili…

– Widziałaś?

– Kochanie, gratuluję, tak się cieszę, wiedziałam, że jeszcze będziesz miała maluszka! Super! – dostała słowotoku, ale wiem, że to było szczere i spod samego serca.

– Kasia, co ty mówisz? Ty, moje alter ego, moja bratnia dusza! No co ty mówisz!? Panicz mówi, że nie donoszę! Jestem przerażona, zaraz dostanę zawału. Ale to jest przecież niemożliwe! Jestem bezpłodna, jakim cudem? Mam przecież policystyczne jajniki!

– Kochanie, cuda się zdarzają. Tak miało być.

– Chyba teraz ty będziesz chrzestną. Muszę pogadać z mężem… – kurna, teraz ja mam słowotok, wyrzuciłam z siebie już wszystkie myśli.

Kasia znów wpada w zachwyt:

– Ale to wspaniale, tak się cieszę! – pieje jak szalona. – Matko kochana, widzisz, tobie się udało!

– Ale ja nie chciałam, żeby mi się udało… Kasia, znów pieluchy, ulewania, kolki, biegunki, ubranek nie mam, wózka, łóżeczka, nie mam nic, oddałam wszystko!

– Eee tam, to się załatwi, wszystko załatwimy, idź do lekarza, musisz zbadać poziom hCG, czy rozwój jest prawidłowy, a nie jak u mnie. Nie było nawet pęcherzyka. Było mi smutno, ale byłoby strasznie, gdyby się okazało, że był.

– Kasia, mam wyrzuty sumienia… nie poradzę sobie. Boże, Kasia… Kasia, strasznie się boję. Pomódl się za mnie. Koniecznie. Obiecujesz?

– Jasne, pomodlę się!

– Muszę kończyć! Zadzwonię!

– Trzymaj się, zobaczysz, że będzie dobrze.

– Mąż mówi, że nie donoszę. Wiek, cukrzyca, leki, nerwy…

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

– Kasiu, psy… Nie słyszę, co mówisz. Będę kończyć. Dzięki. Całuję!

Ania…

– Ania? Czytałaś?

– Ania, Matko święta, do lekarza marsz!

– Pójdę, pójdę, nie martw się.

– Daj tylko znać, zapiszę cię u siebie.

– Dobrze, nie mogę już rozmawiać… dzieci… wróciłam do domu…

– OK, dobrze, trzymaj się tam jakoś!

– Dzięki! Pa, pa, pa!

– No, pa!

19 września 2012

Byłam u ginekologa. Potwierdziła ciążę, zaleciła odstawienie leków nasennych. Może być źle. Nie chcę jednak myśleć tylko tymi kategoriami. Muszę, chcę przestawić swoje myślenie na pozytywne. Od teraz szukam plusów. Nie ma lekko. Plusy pierwsze – rosną mi piersi – i może tak zostanie. Iluzja pewnie, ale jaka miła. Nie ma się co śmiać, do tej pory byłam Tereska – z przodu deska, z tyłu deska. Nie mam stanu zapalnego, co to myślałam, że mam – to drugi plus. Mąż mawia, że największym plusem jest to, że odstawię leki nasenne. Wciąż mi dokucza, że jestem lekomanka. Ale to nie jest prawda, a przynajmniej bardzo nie chcę, żeby była. W końcu te leki przecież przepisuje mi lekarz, a nie diler czy barman.

Psychiatra na odchodne:

– To zalecam lorafen odstawić natychmiast i nie spać, trudno, dobro dziecka ważniejsze… A ile ma pani lat?

– Trzydzieści pięć.

– A ile dzieci?

– Czwórkę.

Szok na twarzy:

– I jak sobie radzicie? Stać was na to?

– Jakoś sobie radzimy. Jak to w życiu, raz lepiej, raz gorzej.

Co to, do cholery, pielęgniarka środowiskowa? Co go to obchodzi? Chce pomóc?

– A mąż na to urobi?

– A ma wyjście?

Milczenie… Co chciał mi zaproponować? Takie pieprzenie bez celu!

Wszystkim, którzy biorą leki na sen, współczuję i jednocześnie pocieszam, podobno to się leczy i można potem żyć bez leków. A czy bez lęków – nie wiem. Trzeba mieć dobrego lekarza! Więc być może, że z odrobiną szczęścia i Bożej pomocy będę zdrowa i spać będę jak suseł. Susły podobno mocno śpią. Ale jeże też nieźle się hibernują na zimę, a nie mówimy przecież: „śpią jak jeże” – to brzmi bardzo zabawnie. Co ja wypisuję?

Nic, odstawienie leków będzie (ma być) straszne, zespół odstawienny, nie wiem, jak strasznie zachowa się cukrzyca, nieleczona, zaniedbana. Ale czego nie robi się dla dziecka, które potem ma cię głęboko w nosie i popełnia te same błędy co ty, a ty możesz sobie tylko na to popatrzeć ze łzami w oczach? Ale zanim do tego dojdzie, masz przecież to małe ciepłe ciałko o aksamitnych włoskach i ślicznych oczach. Do kogo będzie podobny/a? Czy będzie złotowłosy/a jak Mały? Mała dziewczyneczka? Czy to będzie chłopak? A może jednak kobietka? Nie ma, co bym wolała. Nie chcę myśleć, co wolę… Zabrałeś moją wolę! Hej, tam na górze! Trudno, niech się dzieje wola nieba! Słyszysz!? Bądź wola Twoja, Boże! To jest ten cud miłości, o który prosiłam… Nie wiem, czy dobrze mnie zrozumiałeś, ale z góry widać lepiej, a Ty raczej wiesz, co robisz!

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (173 głosów, średnia: 4,56 z 5)
loading... zapisuję głos...