Felieton: Twórca PKP Powiśle o rzeczach, które spieprzył na drodze do sukcesu

Norbert Redkie, współtwórca Grupy Warszawa (Syreni Śpiew, PKP Powiśle, Lody na Patyku), napisał felieton, w którym przyznaje, jakie rzeczy spieprzył w drodze do sukcesu. Zobaczcie cały tekst!

Trochę się zastanawiałem, czy pisać ten tekst, czy przyznawać się do porażek, do tego wszystkiego, co zepsułem, gdzie zachowałem się jak szczeniak, czy po prostu jak dupek. Doszedłem jednak do wniosku, że trudno, raz się żyje. Porażka to porażka i należy raz a porządnie to powiedzieć. Głośno! SPIEPRZYŁEM WIELE SPRAW, tak po ludzku… chociaż lubię rozsiewać świetny PR wokół swojej osoby, to jednak proszę, macie na tacy miękkie podbrzusze Norberta Redkie. Pięć rzeczy, które zepsułem ze swojej winy, które mogłem zrobić lepiej i przez które mi głupio – oczywiście biznesowo.

Norbert Redkie

1. Pierwsza praca:

Zacząłem pracę w jednoosobowej firmie, zajmującej się coachingiem, byłem asystentem. Nosiłem tablice, układałem dokumenty, dbałem o to, żeby wszystko było na swoim miejscu, żeby podczas szkoleń nie zabrakło herbaty i kawy. Pewnego dnia mój szef zaufał mi bardziej, dostałem plik dokumentów do księgowości. Warto powiedzieć, że księgowością tej firmy zajmowała się firma mojej mamy, znajdująca się tuż za rogiem.

Przeniesienie dokumentów zajęło mi jakieś 3 tygodnie!

Okazało się że tam były deklaracje podatkowe czy inny diabeł i swoją szczeniacką durnotą, lenistwem naraziłem firmę na starty. Zostałem wyrzucony w sposób bardzo kulturalny. Mi nigdy jeszcze nie udało się zwolnić nikogo z taka klasą, z jaką zwolnił mnie mój pierwszy pracodawca.

2. Negocjacje

 Wiele razy negocjowałem podział procentowy w spółkach. Zastanawiałem się, jak najlepiej przeprowadzać takie rozmowy, budowałem sobie scenariusze, co, jak i kiedy mówić. Na jakie ustępstwa się godzić, a kiedy należy twardo postawić na swoim. Później negocjacje stawały się realne, i nie ważne czy podczas spaceru, siedzenia w samochodzie czy też siedzenia na wygodniej kanapie, emocje brały górę.

Byłem zawsze o krok od skoczenia moim wspólnikom do gardła, rozszarpania ich i postawienia na swoim jak Kononowicz. Niczego nie będzie!

Chciałem krzyczeć. Później dochodziłem do wniosku, że warto iść na kompromis i tu też przesadzałem. Koniec końców uważam. że wszystkie negocjacje wewnątrz firmowe prowadzone przez te wszystkie lata w którymś momencie zepsułem. Nie żałuję spółek, które mam i moich udziałów w nich, żałuję jednak tego, w jakich bólach się rodziły i ile pozostawiały zawsze niedopowiedzeń.

3. Zaufanie

 Bardzo, ale to bardzo żałuję zaufania, jakim obdarzałem na starcie moich pracowników. Okazało się, że jak ma się miękkie serce, to trzeba mieć kieszeń bez dna i twardą dupę. Świetnym przykładem tego zaufania jest pewien menadżer Warszawy Powiśle, okradał nas równo, mydlił oczy, bluzgał gości, dogadywał się z dostawcami, żeby w dniu remanentu pożyczyli mu alkohol, a do tego wszystkiego zgrywał biednego misia, który 'przecież dla was chłopcy wszystko’.

Na nikogo w życiu się tak nie darłem, nie potrafiłem panować nad sobą przy tym człowieku.

Do tej pory odbudowujemy dobre imię Warszawy Powiśle. Myślę, że już się udało, ale trochę pracy nadal przede mną. Żałuję że zaufałem, żałuję, że dawałem się tak dymać. Żałuję, że nie mogę nic więcej zrobić, jak tylko z całego serca życzyć jemu podobnym wszystkiego dobrego. Karma wraca.

4. Ułańska fantazja

 Po pierwszym sukcesie biznesowym wydawało mi się, że jestem pomazańcem bożym, miałem na koncie firmowym sporą sumę i razem z moim wspólnikiem postanowiliśmy iść w świat biznesu internetowego. Nowa spółka, kolejny wspólnik i nowa przygoda. Cudowne czasy. Pierwsze biuro w piwnicy (ale w al. Ujazdowskich!), całe noce nad obmyślaniem planu co i jak dalej. Portal powstawał, pochłaniał coraz więcej pieniędzy, zespół programistów rósł w oczach. Szkoda tylko, że żaden z nas nie znał się na internecie, nie widział nic o programowaniu i w sumie tylko Rafał miał na to zajawkę.

Po cudownym startupie, utopieniu ogromnej ilości pieniędzy, zakończyliśmy przygodę z internetem.

Spółkę sprzedaliśmy, silnik posiadamy i to tyle w temacie internetów. Nie dotykam więcej, nie znam się. Umiem lać wódkę. Idąc tym tropem postanowiliśmy zrobić szał na euro 2012 i otworzyć lokal, który miał się później przerodzić w letnią miejscówkę. Kolejne utopione pieniądze, wszystko na wariata, bez sensu, ładu i składu. Amatorszczyzna. Żałuję bardzo takiego podejścia.

5. Szczeniactwo

Zacząłem prowadzić własny biznes mając 21 lat, jest to na tyle mało, że ma się jeszcze zupełny kogel mogel z mózgu, słodką papkę, tym bardziej słodką, jeśli ten biznes wyjdzie.

Rosnąca firma, kilka policzków bardzo bolesnych biznesowo i podniesienie firmy z bardzo złej sytuacji, spowodowały, że zacząłem myśleć, że jestem lepszy, wiem lepiej, że zawsze mi się uda.

Ale przecież tyle razy mi się nie udało, zawaliłem studia i to nie jeden kierunek a całe cztery. Zawaliłem relacje z wieloma ludźmi, bo woda sodowa mi za bardzo strzeliła do głowy. Zjadłem wszystkie rozumy biznesowo, przez co pewnie kilka potencjalnych firm, których mogłem być częścią, powstało beze mnie. Może teraz, jak za chwile będę miał trójkę z przodu, coś się zmieni. Na razie wiem, że szczeniactwem wiele zepsułem. Ale hej! Przecież mam dopiero 28 lat… to tyle, co dwu letni pies!

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (126 głosów, średnia: 3,87 z 5)
zapisuję głos...