„Apostazja katoliczki”, czyli osobiste zmagania z Kościołem Katolickim Ewy Piprek
Już 30 czerwca br. premierę będzie miała bardzo osobista książka „Apostazja katoliczki” autorstwa Ewy Piprek. W ostatnich latach apostazja staje się coraz popularniejsza w naszym kraju. Wielu z Was na pewno zastanawia się jak ugryźć temat, innych zadziwia popularność zjawiska. Z okazji zbliżającej się premiery, chcieliśmy Wam nie tylko przybliżyć książkę Ewy Piprek, ale i przedstawić historię jej autorki.
„APOSTAZJA katoliczki” to książka o osobistych zmaganiach autorki z apostazją. Pozwala nam odkryć nie tylko techniczną stronę tematu, ale i jego psychiczny aspekt. Apostazja to decyzja niezwykle trudna dla każdego, kto został wychowany w duchu religii katolickiej. Autorka pokazuje jaki wpływ na jej dorosłe życie miał Kościół i drogę jaką przeszła, by w końcu zdecydować o odejściu ze wspólnoty. Część z Was być może odnajdzie w jej zmaganiach siebie. Obowiązkowa lektura dla każdego!
“Apostazja katoliczki”: “Opowiadam jak krok po kroku z normalnej, wesołej dziewczynki zrobiono smutną katoliczkę”
Książka Ewy Piprek to opowieść o jej osobistych zmaganiach z apostazją. O jej drodze, którą przeszła, gdy zorientowała się, jak duży wpływ na jej wychowanie miała religia katolicka. Autorka książką w pewnym momencie zwątpiła i postanowiła zerwać z tym, co przez lata wpajał jej Kościół. O czym opowiada “Apostazja katoliczki”? Najlepiej opiszą to słowa samej autorki:
„APOSTAZJA katoliczki” to książka o osobistych zmaganiach z apostazją… i nie chodzi tu o stronę techniczną polegającą na „złapaniu” opornego a skłonnego do ucieczki proboszcza. Mam na myśli psychiczny aspekt tematu. Albowiem jest to decyzja niezwykle trudna dla każdego, kto w dzieciństwie prawidłowo został skażony katolicką indoktrynacją. Papier podpisać jest łatwo, lecz DUUUUUŻO trudniej oczyścić zmanipulowany mózg. Chciałam pokazać, co katecheza wyprawia z dziecinnym umysłem i jaki ma to później wpływ na dorosłe życie. Jak bardzo niszczy pewność siebie, radość życia, utrudnia osiągnięcie osobistej satysfakcji. (…) Przede wszystkim zwracam uwagę na wielostopniową INDOKTRYNACJĘ, jakiej poddawane są dzieci i młodzież na katechezach oraz w jaki sposób jej część – czyli edukacjaPSEUDOseksualna wpływa na światopogląd, postrzeganie siebie, osobistą samoocenę, a w konsekwencji na jakość życia intymnego. Co sprawia, że SEX Polaków jest: wstydliwy, krępujący, nieprzyzwoity… Zwyczajnie SŁABY – zamiast być źródłem radości, szczęścia i spełnienia! Jak doszło do tego, że normalne życiowe czynności cywilno-prawne, jak rejestracja dziecka, ślub czy pogrzeb – Kościół uznał za swoje sakramenty? Narzucił wiernym uznanie „świętości”, aby potem uzupełniając rytuałami, systemem zaklęć i przysiąg, SPRZEDAWAĆ za ciężkie pieniądze.
Ewa Piprek swoją książkę dedykuje przede wszystkim kobietom 50+, wychowanym w podobny sposób, co ona. Książka swoją premierę będzie miała już 30 czerwca. Chcąc przybliżyć Wam jej tematykę, postanowiliśmy przeprowadzić wywiad z autorką, która najlepiej przekaże Wam, jaki cel przyświecał jej pracy i z czym zmagała się w ostatnich latach. Jak autorka widzi religię katolicką? Co najbardziej ją odstrasza od wspólnoty katolickiej i dlaczego zdecydowała się odejść? Poniżej wszystkie odpowiedzi na te pytania.
Wywiad z Ewą Piprek, autorką książki „”Apostazja katoliczki”
– Apostazja to temat coraz bardziej popularny w Polsce. Coraz więcej Polaków buntuje się patrząc na to, co dzieje się w Kościele, nie zgadza się z wartościami, czy rytuałami, w których właściwie zostali wychowani. Jaka jest Pani historia? Jaką rolę odgrywał Kościół w Pani życiu?
– Wychowana zostałam w rodzinie z katolickimi korzeniami. Wszelkie święta i uroczystości w naszym domu miały religijną „wartość dodaną”. Pamiętam pasterki z lat młodości – były śliczne. Szczególnie na wsi. Mam 55+ lat. Na katechezę uczęszczałam w czasach PRL. Wówczas lekcje odbywały się przy kościołach. Dodatkowo Kościół był bardzo ważny społecznie – jako instytucja stawiająca opór „władzy”, czyli komunistom. W kościołach wszyscy byliśmy OPOZYCJONISTAMI. Nie uczestniczyłam przesadnie w życiu około-kościelnym (schola, pielgrzymki) – niemniej w dzieciństwie prawdziwie wierzyłam w Boga. Oczywiście po „dziecinnemu”, starając się „kochać” Jezusa. Regularnie chodziłam na mszę i do spowiedzi. Aż do bierzmowania. Później moje drogi z kościelnymi – nieco się rozeszły. Głównie z powodu aborcji, którą przeszłam ok. 19. roku życia. To spowodowało psychiczny uraz pogłębiony wcześniejszymi „naukami” kato-seksualnymi. Innymi słowy obwiniłam się za „zbrodnię na nienarodzonym” zgodnie z wykładnią tematu lansowaną na katechezach. Mocno kłamliwie i bez związku z nauką Jezusa, ale przekazywaną jako PRAWDA WIARY. Bezdyskusyjna. Długo trwało zanim uporałam się z tamtym doświadczeniem.
– Co było głównym powodem, że podjęła Pani decyzję o apostazji? Był jakiś “moment przełomowy”? Zdarzyło się coś, co “przelało czarę goryczy”?
– Mijały lata, a ja wraz ze zdobywaną wiedzą i doświadczeniami coraz bardziej uświadamiałam sobie rozmiar krzywdy, jaka została mi wyrządzona na katechezach. Wtedy to intensywnie indoktrynując (msze, rekolekcje, spowiedź), jednocześnie okłamywano mnie co do wiedzy stricte medycznej, biologii, historii. Nawet wiedza teologiczna jest wypaczona i niepełna! A konstytucja mówi: obywatel Polski ma prawo do edukacji, czyli wiedzy naukowej, a nie guseł i kłamstw. Czara goryczy? Chyba w sumie to czarne protesty. Patrzyłam na dziewczyny 20-, 30- letnie i myślałam sobie: “to się nie dzieje!”. Miało być inaczej. Mieliśmy mieć Polskę wolną i niepodległą. Nowoczesną. A co mamy? Katoland z biskupami, którzy dostają spazmów na każdą wzmiankę czy propozycję złagodzenia ustawy dot. aborcji. Zupełnie jakby to było ważniejsze nawet od słowa Jezusa! W dodatku jest to przepis religijny dotyczący tylko tych ochrzczonych w tym Kościele, a nie wszystkich. Co więcej nie ma uzasadnienia w Biblii, która płód traktuje jako płód, a nie żadne dziecko nienarodzone: (Koh 6, 4–5): nieżywy płód, co przyszedł jako nicość i odchodzi w mroku, a imię jego mrokiem zakryte; i nawet słońca nie widział, i nie wie niczego… To całe „nauczanie” jest tylko i wyłącznie metodą dyskryminacji kobiet i przymusu. Uzupełnione o brednie o antykoncepcji, ciągle „podawane” ludziom jako „prawda”. Wszystko celowo skupione na intymnej sferze – tak bardzo wrażliwej. A wierny ma wierzyć, a nie mędrkować.
Książkę zaczęłam pisać jako rozrachunek ze sobą. Wcale nie miałam zamiaru jej wydać, myślałam co najwyżej o formie bloga. Początkowo nosiła tytuł „SEX po katolicku”…, a decyzję ostateczną o apostazji podjęłam właśnie w trakcie pisania. Kiedy sama się zorientowałam, w czym biorę udział. Albo raczej – jaka sekta ma mnie na liście (księga chrztu). Niby wiedziałam to wszystko wcześniej… ale napisane (czarno na białym) i w jednym miejscu – uderzyło mnie między oczy i doszłam do wniosku, że nie życzę sobie brać w tym udziału, tj. być identyfikowaną z tym związkiem wyznaniowym. Swoje odejście od Kościoła traktuję jako gest solidarności z dziewczynami wykrzykującymi dosadne hasła do polityków łaszących się jak tłuste kocury do hierarchów polskiego Kościoła rzymsko-katolickiego. Zwykłe, ludzkie poczucie przyzwoitości nie pozwala już uczestniczyć w tej zbrodniczej w swojej głupocie NIEświętej instytucji.
– W opisie Pani książki zwróciłam szczególnie uwagę na ten fragment: “Opowiadam, jak krok po kroku z normalnej, wesołej dziewczynki zrobiono smutną katoliczkę”. W wielu opowieściach Polek o apostazji powtarza się ten motyw. Może Pani rozwinąć swoją myśl? Dlaczego uważa Pani, że Kościół przyczynił się do takich zmian?
– Przez swoje formatowanie dziecka:
- Straszenie piekłem – kompletnie realne zagrożenie dla 7-8-latka. Dziecko naprawdę dużo zrobi, aby tego uniknąć. Ja przestałam spać.
- Pierwsza komunia z jej mistycyzmem – prawdziwe mięso w opłatku. “Zmarli, którzy wszystko widzą i donoszą bogu, co zrobiliśmy itd.”
- Zastąpienie własnej pracy (własnej siły sprawczej) – modlitwą. Dziecko uczy się, że nie powinno być dumne z osiągnięć i sukcesów, gdyż to pycha. Powinno być wdzięczne bogu za łaski, dziękować mu na kolankach i modlić się o kolejne łaski. Bez tego sukces jest niemożliwy. No w każdym razie – utrudniony.
- Spowiedź – nie mająca nic wspólnego z biblijnym empatycznym wejściem, wczuciem się w ból i żal osoby, której zrobiliśmy przykrość/krzywdę. W dodatku ksiądz w konfesjonale ma autorytet i trzeba mu mówić prawdę, bo inaczej bóg nas ukarze. Spowiedź jest wyłącznie samooskarżeniem – nie ma pracy nad sobą. Co gorsza wyrabia przeświadczenie, że nigdy nie będziemy lepsi, bo ciągle wychodzą nam te same grzechy. To dotyczy przecież dziecka! Kłamstewka, fantazje, zabranie drobnego przedmiotu itd. Ale bóg jest dobry i na pewno nam wybaczy – spowiedź jest patogenna, bo czy można zaufać komuś, kto w każdej chwili może swojego boga przeprosić i jest znowu czyściutki? Jakby nic się nie stało? Pedofile też i mordercy (za wiarę to nawet na pewno). Nawet kłamliwi biskupi.
- Przeświadczenie, że utrata wiary spycha do piekła. Kłopot w tym, że właściwie co to znaczy ta „utrata”? Szczególnie katolicka. Nieuczestniczenie we mszy? Nieprzystępowanie do komunii? Innych sakramentów? Brak ślubu kościelnego? Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną. Nie będziesz wzywał imienia Boga twego nadaremno. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił… To nie jest wiara, tylko sprawowanie kultu i stosowanie się do przepisów świątynnych. Problemy społeczne poruszane w pozostałych 7 przykazaniach znakomicie rozwiązują: kodeks karny i cywilny.
- Wreszcie, gdy człowiek ma 11-13 lat następuje atak nagły i nieoczekiwany: KATOedukacja seksualna. Słabo mi się robi na samo wspomnienie kłamliwych bredni, którymi mnie wówczas nakarmiono. W efekcie zatraca się prawidłowe rozumienie miłości. Do siebie. Do innego człowieka też. Katolicka miłość jest opłacona/wypełniona cierpieniem i poświęceniem, a jeżeli ja nie zamierzam się poświęcać dla kogoś czy czegoś, to czy ze mną jest wszystko w porządku? Nie spełniam warunków? Seksualność jest dla katoliczki (katolika też) grzeszna, wstydliwa, wręcz niewłaściwa. A jeżeli ja lubię seks i mam libido, to co jest nie tak? Jak to było: kochaj bliźniego swego jak siebie samego… Jeżeli człowiek nie umie kochać (szanować i akceptować) siebie, to jak ma kochać kogoś innego?
- Później jest jeszcze bierzmowanie – czyli potwierdzenie, że człowiek ma za sobą kompletną deformację światopoglądu. Niewolnik jest gotowy. Dokonuje się adnotacji w księdze chrztu. Kiedy przyszłam po świadectwo chrztu – proboszcz parafii chrztu zdziwił się, że „do apostazji”… no przecież mam bierzmowanie. No właśnie – dobrze wiedzą, co robią, 2000 lat wprawy nie poszło na marne.
– Apostazji, czyli odstąpienia może dokonać każdy pełnoletni członek wspólnoty. Jak wygląda proces apostazji w Polsce w Kościele Katolickim? Czy same formalności były trudne?
Zależy. Dla mnie (w Warszawie) – nie było to trudne. Musiałam trochę nakłamać, gdyż pierwszy proboszcz (w parafii chrztu) nie chciał jej przyjąć. Ze względu na to, że mam dowód jeszcze z adresem meldunkowym, tam złożyłam wniosek o apostazję. Nie u proboszcza (nie pofatygował się), ale w kancelarii. Kościół zgrabnie utrudnia apostazję. Nie przyznałam się, gdzie faktycznie mieszkam, ponieważ byłoby jeszcze trudniej. Ale i tak poszli apostatom na rękę – do niedawna trzeba było mieć świadków ze sobą. Szkoda, że nie rodziców chrzestnych. Moi mają po 80+ lat i chyba by nie przeżyli, to kochani ludzie – chociaż katolicy.
– A wymiar duchowy, psychologiczny? Czy trudno było Pani ostatecznie podjąć tę decyzję? Czy może samo złożenie dokumentów traktowała już Pani jako “czystą formalność”?
– Była to NIESAMOWICIE TRUDNA decyzja, gdyż ciągle siedzi gdzieś tam z tyłu głowy tamta nastraszona piekłem dziewczynka. Zresztą za każdym razem, kiedy czytam o np. jakiejś relikwii czy cudzie katolickim – zawsze pierwsza myśl jest: a może jednak tym razem to prawda i za każdym razem, bez większego trudu, znajduję dowody manipulacji lub zwykłych kłamstw. Zawsze badali tenże cud „naukowcy”, których nazwisk nie ma na listach uniwersytetów, bo używali metod z czasów I wojny światowej itd. itp. Strony katolickie są tego pełne. Brednie niesamowite. Ale strach (taki mały straszek) zawsze był i jest. Cudów “kościółkowych” na świecie jest duuuużo…, a ja jestem ciekawska.
– Co Pani poczuła, kiedy otrzymała już Pani decyzję?
– Sama muszę się po nią zgłosić. Teraz to już formalność. Jestem zadowolona, że się na to zdobyłam.
– Jakie były reakcje na pani wpis i decyzję? Rodzina, znajomi… Jak zareagowali?
Znajomi? Wcale, bo ja nie obracam się w środowisku szczególnie religijnym. Moja najbliższa przyjaciółka zrozumiała, choć sama mówi, że apostazji nie złoży. Ze strony rodziny były dwie próby nawracania zakończone kłótnią i „obrazą majestatu”, ale jakoś to przeżyli. Nadal rozmawiamy – tylko nie na tematy religijne. Patrzą się na mnie i czuję, jakby czekali, czy nie rośnie mi ogon, racice itp. (uśmiech).
– Wiele osób pomimo tego, że zasady Kościoła Katolickiego na co dzień nie są im po drodze, nie odchodzi oficjalnie z Kościoła. Biorą śluby katolickie, chrzczą dzieci. Po apostazji nie ma już powrotu i możliwości przyjęcia sakramentów. To już decyzja ostateczna. Nie boi się Pani, że będzie kiedyś żałować tego kroku?
– NIE. Niedawno zmarł mi tata – zrobiłam świecką ceremonię. Rodzinie nie całkiem się podobało, ale pogodzili się z moją decyzją. Przekonałam najstarszych. A po pogrzebie byli zachwyceni, bo to była piękna ceremonia prowadzona dla zmarłego i na nim skupiona, a nie zimny kościół, obojętne modły i lokowanie produktu (czyli boga w niebiosach). No i na koniec taca od zgromadzonych.
Uważam, że Polacy, a Polki jeszcze bardziej, powinni zastanowić się nad tym, ile złego Kościół zrobił oraz czym w zasadzie są:
a. Chrzciny (wystawienie metryki i nadanie numeru – księgi metrykalne prowadził Kościół od soboru trydenckiego – korzystali z nich również dziedzice, by wiedzieć, ile mają ludzi).
b. Ślub – uroczysta ceremonia zawarcia umowy cywilno-prawnej między dwojgiem ludzi.
c. Pogrzeb…. podobnie jak opisałam w poprzedniej wypowiedzi.
– Dlaczego zdecydowała się Pani opowiedzieć swoją historię w książce? Dla kogo przeznaczona jest Pani publikacja?
– Głównie adresuję ją do pań w moim wieku: 40-50+. Nie całkiem jeszcze w pełni zaznajomionych ze światem internetu, które nie mają świadomości, do czego zostały wykorzystane i nadal są. To one mają największy opór. W zasadzie bardziej do kobiet, gdyż to przede wszystkim one powinny opuścić Kościół na dobre. Formalnie, aby politycy też zobaczyli i przejrzeli na oczy. Bo Kościół (tuba propagandowa) nie istnieje bez wiernych. Samo niechodzenie – niewiele daje. Poza unikaniem indoktrynacji oczywiście. Kościół nadal twierdzi, a GUS potwierdza, że katolików w Polsce jest 33 miliony. Ateistów tylko 1,5 mln. Akurat. Wspierający panowie, mile oczywiście widziani.
– Dziękuję za rozmowę.
Wypowiedzi autorki zostawiliśmy w pisowni oryginalnej, która najlepiej oddaje emocje, które im towarzyszą.
Jeśli zainteresował Was temat, to koniecznie zajrzyjcie do najnowszej książki Ewy Piprek. A może temat jest Wam już znajomy? Zachęcamy do podzielenia się swoimi przemyśleniami.