Wasze historie: E-love – Hit czy Kit?

E-dating,  E-love czyli tzw. internetowe randkowanie stało się niezwykle popularną formą kontaktu w ostatnich latach. Z dnia na dzień powstaje coraz więcej portali, które obiecują swoim użytkownikom znalezienie swojej drugiej połówki. Zasady takiego portalu są proste. Wystarczy się zalogować na danej stronie, stworzyć konto – nie zawsze bezpłatnie – a następnie wypełnić długą ankietę z masą pytań. W ten sposób, moderatorzy wybierają kilka podstawowych cech charakteru opisujących każdego użytkownika.

E-love - Hit czy Kit

 

Dalej każdy z nas decyduje,  jakie informacje chce zamieść na swojej stronie. Najczęściej, użytkownicy dodają również kilka zdjęć, by potencjalni kandydaci mogli lepiej wiedzieć z kim mają do czynienia. Oprócz tego, na portalu jest masa dodatkowych opcji dla bardziej opornych czy też nieśmiałych osób. Jeśli ktoś niekoniecznie od razu pragnie wysłać wiadomość do osoby, którą jest zainteresowany, może najpierw wysłać jej tzw. oczko ? 😉 ? . Informacja ta wyświetla się w profilu wybranej osoby i informuje ją, że jesteśmy nią zainteresowani.

Tak zaczyna się cała przygoda?

Nie wszyscy, którzy logują się na stronie koniecznie muszą szukać miłości. Niektórzy śmiało wpisują w swoje profile informacje o tym, że szukają przygód, przyjaciół lub po prostu osoby, z którą umówią się i spędzą ciekawie czas dzieląc łóżko. Mimo to, znacząca część użytkowników loguje się na portalu w poszukiwaniu miłości. Pytanie brzmi: czy rzeczywiście można znaleźć miłość w Internecie?

Zdecydowałam znaleźć odpowiedź na to pytanie. Oczywiście, jestem pewna, że każdy podchodzi do tego indywidualnie, aczkolwiek moja historia potwierdza, że związki z Internetu się nie sprawdzają. Realne życie zdecydowanie odbiega od wymarzonej, zaplanowanej wizji, a wybrany mężczyzna wcale nie jest taki, jaki miałyśmy nadzieję, że jest.
Na portalu zalogowałam się z ciekawości. Nurtowało mnie pytanie, czy na tego typu portalach roi się od zdesperowanych rozwodników lub nieszczęśliwych romantyków szukających swojej Julii albo Romea. Już pierwszego dnia po zalogowaniu i wstawieniu zdjęć, opisaniu swojego profilu, dostałam masę wspomnianych wyżej „oczek”. Oprócz tego pojawiły się również niemoralne propozycje, które po prostu zignorowałam. Decydując się na założenie konta na takiej stronie, trzeba liczyć się z faktem, że jest ono ogólnodostępne i nie będzie oglądane tylko przez wysokich, umięśnionych przystojniaków, ale także podstarzałych mężczyzn, którzy czerpią satysfakcję z wprowadzania młodych dziewcząt w zakłopotanie.
Ale po kolei…

Trzeciego dnia obcowania ze stroną, trafiłam na „porządnego” faceta. Wiek 24 lata, mieszkający w mojej miejscowości. Zainteresowania wydawały się być w porządku, nie był ani greckim bogiem, ani przeciętniakiem. Jak na potrzeby mojego zadania, wydawał się być idealny. Postanowiłam określić go tajemniczym  mianem M., tak by nikt dookoła nie dowiedział się, że randkuję.
Jak każda kobieta, uwielbiam gry; nie oszukujmy się, która z nas ich nie prowadzi? Tak więc i ja podjęłam wyzwanie. Zaczęło się od niewinnych rozmów, później wymiany paru wiadomości, wysłaliśmy sobie numery telefonu i wkrótce umówiliśmy się na spotkanie.
M. przyjechał po mnie o umówionej godzinie. Sam przyznał, że na moim miejscu chyba nie umówiłby się z obcą osobą, ale ja krótko uzasadniłam swoją decyzję kobiecą ciekawością. Jego mieszkanie było przeciętne, miał się wkrótce wyprowadzić, więc mieszkanie było prawie puste.
Spotkanie przebiegło dość normalnie, bez większych ceregieli, rozmawiało nam się dobrze, ale nie nadużywałam swoich kobiecych wdzięków, żeby nazbyt nie przesadzić na pierwszym spotkaniu. To jednak wystarczyło. Zaczęły się częstsze wiadomości, chęć kolejnego spotkania. A ja dalej grałam swoja rolę.
Drugie spotkanie przebiegło normalnie, choć tym razem poprzedzone było kłótnią, ale jak to bywa z kłótniami, tak naprawdę była ona o nic.

Więź między mną, a M. stawała się większa, choć wiedziałam, że już niedługo trzymanie naszej znajomości w tajemnicy przed wszystkimi będzie trudne. Uspokajała mnie jednak myśl, że to wszystko i tak jest tylko grą, z której wkrótce będzie trzeba się wycofać. Zaczęły się dopytywania znajomych itd. Ja dalej jednak dążyłam do zamierzonego celu. Przez tydzień ja i mój „pan idealny” wymieniliśmy kilka ostrzejszych kłótni, przestaliśmy się dogadywać. Początkowo zrzucałam to na różnicę wieku między nami (6 lat), choć mówiłam tak tylko po to, by nie poznał prawdziwej przyczyny naszych spotkań.

Dziś mijają dwa tygodnie od poznania M. On, mimo moich (celowych) wątpliwości i rozpoczęcia rozmów na temat: „czy ta znajomość ma przyszłość”, twardo trzyma się zdania, że nie odpuści. Ja natomiast już dziś mogę spokojnie stwierdzić, że nie ma to najmniejszego sensu. Z czasem kontakt zapewne się urwie, a jemu „zauroczenie” moją osobą przejdzie. Moim zadaniem było sprawdzenie, czy w Internecie można znaleźć miłość. Mimo, że nie znalazłam odpowiedzi, zrezygnowałam z wyznaczonego sobie celu, ponieważ wiem, że niektórzy mogli by na tym ucierpieć.
Jedyne, co mi pozostaje to liczyć, że M. wkrótce da sobie spokój i znajdzie kogoś w swoim wieku. Kto wie…  może znajdzie miłość na portalu, na którym się poznaliśmy. Ja zakończyłam swą przygodę z portalem. Konto usnęłam i nie mam zamiaru go odnawiać. A co Wy o tym sądzicie?

Autorka: Dziewczyna w podróży

Oceń ten artykuł:

1 gwiazdka2 gwiazdki3 gwiazdki4 gwiazdki5 gwiazdek (138 głosów, średnia: 4,58 z 5)
zapisuję głos...